Multikonta : Timothy O'Brien
Dane osobowe : 26 lat, stewardessa, Amerykanka mieszkająca w Sydney
Znaki szczególne : blizna na lewej łopatce
Ekwipunek : chustka stewardessy, słuchawki nauszne
Stan zdrowia : pęknięty obojczyk, silny ból głowy, problemy z koncentracją, ciągle zmęczenie, niegroźne rozcięcie ramienia
Punkty : 138
| Temat: Florence Queen Nie Sie 09, 2015 10:20 pm | |
| Karta Pokładowa Oceanic Airlines | Sydney, Australia → Los Angeles, USA | 22-09-2014 dane osobowe
| IMIĘ I NAZWISKO: Florence Queen
DATA I MIEJSCE URODZENIA: 12 grudnia 1987,Columbus, USA
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Sydney, Australia
NARODOWOŚĆ: Amerykańska
ZAWÓD: Stewardessa
KLASA PRZELOTU: Personel
TOWARZYSZE PODRÓŻY: Wszyscy pasażerowie!
WIZERUNEK: Emilia Clarke |
biografia
Moja ciocia zwykła mawiać, że moja dusza jest przerażająco smutna. Gdy płaczę ja, płacze niebo, anioły umierają z rozpaczy i gdzieś na świecie ginie słodki szczeniaczek. Zwykle płakałam w niedziele, gdy rodzice odciągali mnie od zabawy w berka z innymi dziećmi; prosiłam, ba, błagałam, by pozwolili mi zostać, bo przecież tak świetnie się bawię, ale nie, nigdy nie pozwolili. Nie nabierali się też na moje nagłe przeokropne choroby, na które zapadałam właśnie w ten jedyny dzień tygodnia. Cóż, to nie tak, że mam smutną duszę – po prostu bardzo nie lubiłam chodzić do kościoła. Warto też wspomnieć, że ta ciocia tak naprawdę wcale nią nie była, a jedynie ‘wróżką’, która mieszkała naprzeciwko nas i która udzielała porad mojej mamie, będącej wpatrzoną w tę starą wiedźmę jak w obrazek. Mama też nie była moją prawdziwą mamą. To znaczy, nie biologiczną – wraz ze swoim mężem zaadoptowali mnie, gdy miałam 9 miesięcy. Nigdy nie miałam okazji poznać tych, którzy mnie zrobili, mimo, iż bardzo chciałam. I nie, to nie tak, że nie kocham swoich przybranych rodziców, bo kocham ich nad życie i wiele im zawdzięczam, ale chciałam… wypełnić tę pustkę. Ten brak czegoś. Chciałam pozbyć się tego dziwnego, czasem napadającego mnie uczucia, jakoby czegoś brakowało w moim życiu, mimo, iż wszystko było w porządku. To było coś w stylu jedzeniu nachosów bez sosu. Niby smakują, ale to jednak nie to samo i coś jest nie tak. Mark i Monica – bo tak nazywali się moi przybrani rodzice – wpadali w szał i rozpacz, gdy tylko o tym napominałam, nie było nawet mowy o dalszym prowadzeniu rozmowy. Jako nastolatka nie rozumiałam tego, teraz jednak wiem, że po prostu bali się mnie stracić. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Ale odpuściłam, nigdy nie chciałam być wobec nich złośliwa, nie chciałam sprawiać, by przeze mnie źle się czuli. Byli naprawdę świetnymi ludźmi, którzy po prostu mieli pecha i nie mogli mieć swojego dziecka, już samo to wiem, że było dla nich tragedią, więc nie chciałam im dokładać cierpień swoimi buntowniczymi humorkami i chęcią poznania kogoś, kto tak naprawdę mógł nie chcieć mnie znać. W końcu nie bez powodu wylądowałam w domu dziecka. No i problematycznym dzieckiem nigdy nie byłam. No, chyba, że miałam iść do kościoła, wtedy tak! Zwykle jednak starałam się nie być, naprawdę! Byłam piątkową uczennicą, wzorową córką, która sprzątała i gotowała, gdy rodzice długo pracowali, i nawet dorabiałam sobie w pobliskim warzywniaku, by nie musieć obciążać rodziców moimi błahymi zachciankami. Jedyny problem był w tym, że, nie oszukujmy się, bardzo łatwo się nudzę. Łatwo i szybko. Ileż razy próbowałam znaleźć sobie jakieś hobby, wkręcić się w coś, ale nie potrafiłam, po prostu! Czy to sporty – jak jazda konna, łyżwiarstwo figurowe, baseball, piłka nożna, boks!, gimnastyka, biegi, cheerleading, czy to coś bardziej artystycznego – jak śpiew, balet i inne odmiany tańca, granie na przeróżnych instrumentach, aktorstwo, malarstwo, rzeźbiarstwo, próbowałam nawet chodzić na wieczorki poetyckie. Nic nie wypalało, wszystko nudziło mi się po trzech czy czterech dniach uczęszczania na zajęcia. Oprócz biegania. Bieganie polubiłam, jednak chodzenie na treningi mi się nie podobało. Tak więc po prostu zostałam nastolatką lubiącą robić nic. Ludźmi też się szybko nudziłam, co wyjaśnia, czemu nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół. A może to ja się szybko nudzę ludziom? W zasadzie to nieważne, pasuje mi taki bieg rzeczy, nigdy nie odczuwałam potrzeby wychodzenia z kimś do kina czy na imprezy, martwienia się o rzygających przyjaciół i odprowadzanie ich do domu. Mój pierwszy chłopak miał na imię Leonard. Leo. To on wkręcił mnie w boks, o którym mówił cały czas. Serio, nie mieliśmy innych tematów do rozmowy, więc gdy skończyłam z boksem po trzech zajęciach, a on się wściekł i zaczął robić awanturę o nie podzielanie jego hobby (serio?), bez problemu z nim zerwałam. Potem była Maggie od tańca współczesnego, Steve od rzeźby, beznadziejny romantyk i poeta Anthony, który grał również w baseball, piękna Carol z pięknym sopranem lirycznym, Will cheerleader, szybkonogi Dylan, który jeszcze kilka miesięcy po zerwaniu biegał za mną w parku... Ogólnie miałam reputację trochę puszczalskiej, dziewictwo jednak straciłam w wieku dwudziestu lat z Tommym, który robił nic i nauczył mnie niczego. Potem jednak nasze drogi się rozeszły – on chciał zwiedzać Europę, ja, po niedawnej śmierci rodziców chciałam przeprowadzić się do innego miasta. Ach, wypadałoby wspomnieć odrobinę więcej, wiem, wiem. Nie ma jednak zbyt dużo do gadania, ochoty też trochę brak. Był to wypadek jakich wiele, niemniej tragiczny i wstrząsający, który przewrócił całe moje życie do góry nogami i po którym tak naprawdę do tej pory nie potrafię się pozbierać. Ale z Tommym to się spotykałaś! Bo był wspaniałym człowiekiem, synem właścicieli zakładu pogrzebowego, który mi pomógł się odnaleźć w świecie bez rodziców i pomógł podjąć decyzję o wyjeździe, z nim dwa tygodnie po śmierci rodziców poszłam do kościoła. Pierwszy raz w życiu z własnej woli. Życie prowadzi nas dziwnymi ścieżkami. Kierując się z bagażem na lotnisko, nie do końca wiedziałam, gdzie zamierzam wylądować. Nie miałam żadnych perspektyw, ale stwierdziłam „jak nie wyjadę stąd teraz, nie wyjadę nigdy” i tak się stało, że na pokładzie samolotu lecącego do Los Angeles ostało się jedno miejsce – pasażerka zasłabła i nie mogła polecieć. Więc poleciałam ja. Początkowo przetracałam pieniądze ze sprzedaży domu rodzinnego, nie pracowałam, tylko zwiedzałam ponad dwa razy większe od Columbusa i o wiele bardziej zatłoczone miasto. Całkiem mi się spodobał ten hałas i tłum, ale to jednak nie było to. Los Angeles, miasto ludzi z beznadziejnymi marzeniami o sławie i bogactwie – ja się do tych ludzi nie zaliczałam. Jednak zostałam tam, podjęłam się pracy kelnerki w całkiem fajnej restauracji, w której rok później imprezę urządzili sobie pracownicy Oceanic Airlines – miedzy innymi Alexander, któremu wpadłam w oko, a który był stewardem. No i wkręciłam się, znów. Dzielnie przeszłam rozmowy rekrutacyjne,, badania, szkolenia, no i zaczęłam latać! Początkowo stresowałam się bardzo – długie loty nad oceanem, użeranie się z upierdliwymi pasażerami – ale praca kelnerki trochę mnie uodporniła i nauczyła uśmiechać nawet do największego buca, także stres szybko przeszedł i zostałam już na stałe. Alex, niestety, nie miał tego przywileju, co nowa praca, i szybko mi się znudził. Więc po prostu latałam. I zwiedzałam miasta, do których latałam, a w których pozostawałam między kolejnymi lotami. Moim ulubionym szybko stało się Sydney, do którego przeprowadziłam się w wieku dwudziestu czterech lat i tak żyłam sobie spokojnie, czując, że robię to co lubię, chodzę na kursy językowe, co jest całkiem fajne, mieszkam tam, gdzie mi się podoba, i jestem szczęśliwa. No, ale jednak nadal coś było nie tak. Dwa tygodnie temu wynajęłam prywatnego detektywa, który zajmował się odnajdowaniem dawno niewidzianych członków rodziny, biologicznych rodziców dzieci z domu dziecka, które dorósłszy, chciały poznać swoje prawdziwe korzenie. Miał się kontaktować, nadzieje miałam wielkie. I skontaktował, trzy dni temu. Powiedział, że odnalazł mojego biologicznego ojca. Ojca, który mieszka w Los Angeles. Ile razy mogłam minąć go na ulicy, nie wiedząc nawet, że to on? Powiedział też, że spotkał się z nim i skonfrontował go z wieściami o dorosłej już córce – a ten się rozpłakał. Chciałby się spotkać. Zabukowałam więc bilety na lot – 24 września, wzięłam wolne w pracy na dzień wylotu i kilka następnych. Trzy dni przed podróżą zadzwoniono do mnie z pracy, czy nie chciałabym zastąpić jednej ze stewardess, która się rozchorowała, i polecieć samolotem 22 września jako personel, bo widzieli, że wybieram się 24 do Los Angeles. Szczerze mówiąc, nie było mi to w smak, bo miałam jeszcze sprawy do załatwienia tu, w Sydney, jednakże pomyślałam – będę wcześniej w Los Angeles, szybciej poznam swojego biologicznego ojca. W końcu nigdy nie wiadomo, ile ma się jeszcze czasu. Zgodziłam się. Tak więc stoję teraz w samolotowej łazience, drżą mi ręce i uśmiecham się niepewnie, serce bije odrobinę za szybko. Modlę się szybko, w tym niezbyt odpowiednim miejscu. Poprawiam uniform, uśmiecham się trochę pewniej i wychodzę do pasażerów. Lecę poznać swojego tatę!
charakter
-
umiejetnosci
- potrafi udzielić pierwszej pomocy - zna podstawy sztuki przetrwania - świetnie radzi sobie w sytuacjach stresowych - a przynajmniej w pracy - szybko się uczy - szybko biega, potrafi przebiec długi dystans - świetnie gotuje - przeszła kurs samoobrony
dodatkowe informacje
△ JĘZYKI: angielski, hiszpański, komunikatywny rosyjski i francuski △ ZAWARTOŚĆ BAGAŻU: walizka, a w niej: trzy pary długich jeansów, jedna para krótkich, spodnie dresowe, cztery koszulki, jeden rozciągnięty sweter, trzy bluzki z dłuższym rękawem, zapinana bluza, luźna sukienka do kolan, 7 par majtek i skarpetek, cztery biustonosze, jeden stanik sportowy, adidasy, obcasy i trampki, skórzana kurtka, żel pod prysznic, szampon do włosów, szczoteczka do zębów, pasta, szczotka, lokówka, czapka z daszkiem z logiem australijskiej drużyny piłkarskiej, zapasowy mundurek stewardessy, parasolka, laptop z ładowarką i myszką bezprzewodową. △ INNE: - Panicznie boi się pszczół i głębokiej wody. - Po śmierci przybranych rodziców zaczęła wierzyć w Boga. - Uwielbia oglądać seriale! - Na lewej łopatce ma brzydką bliznę - skutek nieuważnej zabawy na drzewie - Posiada i nosi czapkę z logiem jednej z australijskich drużyn piłkarskich, ale nie lubi piłki nożnej. Po prostu lubi tę czapkę. - Mieszka z kotem-sfinksem Zgredkiem, którego na czas wyjazdu zostawiła w hotelu dla zwierząt. - Dzień bez czekolady to dzień stracony.
Ostatnio zmieniony przez Florence Queen dnia Sro Sie 19, 2015 4:40 pm, w całości zmieniany 3 razy |
|