IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Drew Stauntan


 

 Drew Stauntan

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Drew Stauntan


Drew Stauntan
https://wyspa.forumpolish.com/t349-drew-stauntan https://wyspa.forumpolish.com/t351-drew https://wyspa.forumpolish.com/t350-drew-stauntan
Dane osobowe :
28 || Biznesmen || Amerykanin z krwi i kości || San Francisco

Znaki szczególne :
Ma słabość do szkockiej. Wyraźne blizny- po czterech kulkach- na lewym barku. Podłużne, cienkie zbliznowacenie wzdłuż szyi. Perfekcyjnie ułożona fryzura i dwudniowy zarost.

Ubiór :
Granatowy garnitur nadpalony w okolicy ramienia, biała koszula z granatowymi mankietami, skórzane, eleganckie buty. Wszystko ufajdane krwią oraz pyłem. Na szyi widnieje nieśmiertelnik z najważniejszymi dla niego datami, skórzany pasek za szlufkami spodni oraz zegarek z pękniętym szkiełkiem.

Ekwipunek :
damskie dresowe spodnie, czarna halka, wyczerpana zapalniczka, dwuosobowy namiot (bez słupków do stawiania, czarny, brudny z dziurą w części dotykającej podłoża), rtęciowy termometr, rozładowany telefon komórkowy (Nokia Asha 302), baterie paluszki oraz półlitrowa buteleczka czystej wódki, różowy termos bez nakrętki

Stan zdrowia :
Przemeczenie, senność, wstrząs mózgu, spalone brwi, wybite trzy palce u lewej dłoni, około sześciocentymetrowa dziura w ramieniu (coś się w nie wbiło, a potem zostało wyrwane, jednocześnie powodując wyrwanie fragmentu mięśnia)

Punkty :
198


Drew Stauntan Empty
PisanieTemat: Drew Stauntan   Drew Stauntan EmptySob Wrz 26, 2015 5:39 pm

Karta Pokładowa
Oceanic Airlines | Sydney, Australia → Los Angeles, USA | 22-09-2014
dane osobowe

IMIĘ I NAZWISKO:
Drew Stauntan

DATA I MIEJSCE URODZENIA:
18 lipca 1986

MIEJSCE ZAMIESZKANIA:
Philadelphia

NARODOWOŚĆ:
Amerykańska

ZAWÓD:
Biznesmen

KLASA PRZELOTU:
Biznesowa

TOWARZYSZE PODRÓŻY:


WIZERUNEK:
Michael Camiloto
biografia

Moja historia? Zlepek faktów, bujnych fantazji i brudnych myśli. Całość ubrana w nowy garnitur od Armaniego, pachnąca prestiżowym wydaniem One Million Rabanne’go. Poruszająca się nowiutkim Ferrari California T z siedmioma biegami u prawej dłoni i 3.8 litrowym silnikiem V8 turbo. Posiadająca w prawej kieszeni, wewnętrznej części marynarki zdobioną reliefem piersiówkę wypełnioną po brzegi Jack’em Daniel’sem Mogram’em, zaś w lewej naładowanego .357 Magnum, złotego Desert Eagle. Mieszkająca w pełnej przepychu rezydencji na obrzeżach Philadelphii, której nawet nie trzeba było opuszczać, kiedy miało się ochotę na film lecący obecnie w kinach. Prowadząca dwa legalne, potężne interesy finalnie dające dochody spędzające sen z powiek.

Po pierwsze? Karma.

Byłem niesfornym dzieciakiem, który fascynował się w rzeczach nie mających najmniejszego sensu. Lubiłem podziwiać i skupiać się na nieistotnych szczegółach pozwalających mi je analizować oraz rozkładać na czynniki pierwsze. Byłem zwolennikiem teorii, iż diabeł tkwił w detalach, dlatego tak rzetelnie podchodziłem do powierzonych sobie zadań. Właściwie to byłem w tym sam, bo nikt nie rozumiał moich fascynacji, a tata zawsze szukał dziury w całym byle tylko móc podnieść głos.  Nie wiedziałem, skąd w nim tyle agresji, lecz tłumaczyłem sobie, że pewnie w każdym domu tak jest. W końcu po czasie nawet do krzyku można było przywyknąć i potraktować go jako rutynę. Tak też się stało.
Zawsze miałem tendencję do pakowania się w kłopoty , co z resztą zostało mi do dzisiaj. Nigdy nie szukałem guza, bo to on raczej szukał mnie i pech chciał, że nigdy nie chybił. Wtem wiele moich zagrywek było gówniarskich, wręcz nie mających żadnego celu, ale policjanci nie wierzyli w aktorsko przedstawioną skruchę. Nie robiłem nic dla pokazu, albowiem bardziej szukałem swojego miejsca i marzeń, do których w moim wieku już każdy dążył. Były one prozaiczne, często nawet irracjonalne, lecz były. Ja ich nie miałem.
Domowe ognisko było skarbem, którego nie posiadałem w swoich dłoniach. Moja matka Gabrielle, piękna szatynka o długich, kręconych włosach i wielkich, brązowych oczach, była kobietą o złotym sercu, która zawsze stawała po mojej stronie. Łaknęła mojego szczęścia i pławiła się w nielicznych sukcesach jakie miewałem na szkolnych boiskach. Nie byłem wybitnym sportowcem, lecz swoją charyzmą zawsze zapewniałem sobie miejsce w pierwszej jedenastce. Natomiast ojciec był zadufanym w sobie bogaczem, któremu w życiu wyszło jedynie robienie pieniędzy i trójka wspaniałych dzieciaków. Dwoje z nich nie brało udziału w moim dorastaniu i choć zawsze zadawałem sobie pytanie dlaczego?, to nigdy nie dostałem odpowiedzi.

Opowiadanie o dzieciństwie można porównać do wspomnień pierwszego dnia w szkole. Opowiada się tylko jedną stronę lustra, która nie zburzy idealnego, wykreowanego przez umysł obrazu. Efekt wyparcia.

Jak było naprawdę? Powiedziałbym od samego początku prawdę, lecz sam nie byłem jej świadom. Nie boję się siły argumentu, ale mam związane ręce w obliczu kłamstwa i w tejże sytuacji zostałem nim obarczony. Na każdej płaszczyźnie.
W gruncie rzeczy nie nazywam się Stauntan i cholera wie czy na moim akcie urodzenia widnieje chociażby imię Drew. Niby kilkukrotnie go widziałem i dałbym sobie rękę uciąć, że wszystko się zgadzało, więc ktoś zadał sobie wiele trudu podczas fałszowania dokumentu. Pytanie tylko po co? Już tłumaczę.
Moje serce zabiło po raz pierwszy w blasku dnia 18.07.1986 roku, co by się zgadzało i moją reakcją na ową zamianę otoczenia był przerażający spokój, który nie był dla lekarzy niczym dobrym- tutaj również nie widać uchybień. Problem pojawi się dopiero w miejscu, kiedy zaczniemy przytaczać nazwę szpitala oraz wspomnimy kobietę o długich, blond włosach trzymającą w ramionach swoje nowo narodzone dziecko. Tak, mowa o mojej matce. Nigdy nie miałem okazji jej poznać i podziękować za każdy pojedynczy oddech, albowiem mój brat z piekła rodem zabrał mnie, gdy ta jeszcze była w szpitalnym łóżku. Miał dopiero szesnaście lat, a jego przestępczych korzeni mógł pozazdrościć dorodny pan z pięcioma dekadami na karku. Zostałem oddany jako cholerna, przetargowa karta nijakiemu Wayn’owi. Wayn’owi Stauntan’owi.
Dlaczego to zrobił? Bo niewdzięczny facet miał u niego dług, który podczas mojego wychowania miał regularnie spłacać. Zrozumiałem skąd wzięła się owa nienawiść, brak zrozumienia i ciągła agresja jaką wobec mnie żywił. Byłem jego złym wspomnieniem, nieudaną inwestycją i achillesową piętą, która każdego dnia przypominała mu w jakie bagno wdepnął. Przez tyle lat nie potrafił dojść do porozumienia z samym sobą , bo w końcu czemu winne było małe, niewinne dziecko? Matka była inna, lecz pod jego płaszczem. Tuliła mnie, gdy on nie patrzył i karmiła, kiedy pracował. Pomagała w lekcjach jak groziło mi zawieszenie oraz dawała kieszonkowe, na które rzekomo nie mógł sobie pozwolić mój ojciec jeżdżący najnowszym Mustangiem. Młodsze rodzeństwo było traktowane w ogóle inaczej, ale przestałem zwracać na to uwagę sądząc, że tak po prostu jest w każdej rodzinie.  

Po prostu chcę wiedzieć, czy warto w ogóle dorastać. To wszystko.

Co jeśli ja nie miałem czasu na dorastanie? Z dnia na dzień musiałem stać się dojrzałym chłopakiem, lecz mimo to nadal nie rozumiałem sensu uczestniczenia w szkolnych zajęciach. Mogłem pochwalić się niemałą inteligencją, dlatego ciężej wpoić mi było te wszystkie racje, którymi karmiono resztę rówieśników. Altruizm, tolerancja, braterstwo, patriotyzm, prawość- główne hasła rzucane jak z rękawa, mimo że większość nawet nie znała ich definicji. Piedestałem rządziła siła perswazji i to właśnie ona powodowała pranie mózgów, które w rzeczywistości przyswajały owe wartości tylko powierzchownie. Zdawałem sobie sprawę w jakiej obłudzie nakazywano żyć, stąd zawsze podążałem swoimi ścieżkami, bez oglądania się za siebie. Zacząłem kreować własny kodeks Hammurabiego, który układał moje przekonania w odpowiedniej hierarchii. Wielu to przeszkadzało, ale nigdy nie zamierzałem odpuścić indywidualnych zasad i reguł.
Za szkolnymi murami też pierwszy raz się zakochałem. Tak, wpadłem po uszy, jak przysłowiowa śliwka w kompot. Byłem zamkniętym w sobie gościem i rzadko pozwalałem na jakieś głębsze poznanie, lecz Anya urzekła mnie zwykłym Cześć Drew. Odkąd ją zobaczyłem stała się celem, który zamierzałem zakreślić ptaszkiem jeszcze przed zakończeniem semestru. Byłem ambitny, podobno też całkiem dobrze radziłem sobie z flirtem, więc nie musiałem długo obchodzić się ze smakiem jej ust- a smakowały naprawdę rewelacyjnie. Pateno była argentyńską pięknością, której uroda nie dodawała seksapilu, a wdzięku, co w połączeniu z dużą inteligencją stanowiło niezłą przynętę na licealnych mięśniaków. Mimo to wybrała mnie, choć nigdy obwód mojego bicepsa nie przewyższał IQ. Żyliśmy razem na dobre i złe, lecz jeśli liczysz na happy end, to niestety muszę Cię zasmucić.  Zraniłem i zostawiłem ją z milionem odpowiedzi bez zadanych pytań, bo codzienność ¬to nie było cholerne love story.

I powiedz, czy blask w twych oczach też był na niby.
Niczym Księżyc - świecił światłem odbitym?

Pod koniec liceum ożywiłem się towarzysko, mimo że nadal u mojego boku była Anya. Nie należałem jednak do facetów brudnych, czepiających się biodrami wszystkiego co się rusza, dlatego nie przeszkadzała nam w relacjach kwestia kwitnącego związku, bo ufaliśmy sobie. To było poważne słowo i chyba najbardziej szczerze, jakie padło z naszych ust, choć na ten moment totalnie w nie zwątpiłem. Miałem wielkie pokłady charyzmy i stworzyłem dookoła siebie dość spory krąg osób, lecz tylu ilu miałem zwolenników, było też przeciwników. Nie pokazywali się oni bezpośrednio, ale mijali mnie na korytarzach i stronili od jakiegokolwiek spotkania twarzą w twarz. Nie rozumiałem tego, choć właściwie może dlatego, że nigdy nie poświęciłem na owe rozmyślenia nawet jednej, wolnej chwili. Po czasie jednak doszły mnie słuchy, że było to wynikiem szemranych interesów z niejakim Roger’em Crispy’m, który z resztą kilka miesięcy później stał się moim partnerem zawodowym. Jak go poznałem? To banalna historia.
Już jako szesnastolatek dorabiałem na lewo w lokalnym pubie jako barman. Znałem się na fachu i kręciłem niesamowite drinki urzekając przy tym tabuny kobiet, które na całe szczęście nigdy nie sprawdziły dokumentów. Nie mogłem tam pracować, lecz nie miałem wyjścia, a fakt, że właściciel był ojcem Anyi tylko działał na moją korzyść. Tak więc pewnego, pochmurnego wieczora w lokalu pojawił się Roger i opadając na hokerze, tuż przed moim barem, zaczął zamawiać najdroższy alkohol. Zdumiało mnie to, bo przeważnie tutejsi porywali się jedynie na piwo, lecz nie wnikałem w żadne szczegóły i spełniałem każdą zachciankę wymagającego klienta. W tym czasie rozmawialiśmy wymieniając poglądy, omawiając analogie i własne przekonania. Więcej nas łączyło, jak różniło. Kwestią kilu tygodni było uściślenie więzi, zakończenie ówczesnej pracy i wejście w zupełnie nowy świat. Świat mafii.

Lepiej umrzeć młodo, ale z kupą kasy w kieszeni.

Dowód pełnoletności, własne mieszkanie na Broadway St. z ręki Mariny Kravczenko oraz pierwszy wóz, który należał tylko i wyłącznie do mnie. Wszystko było na lewo, każdy papier stanowił o kunszcie fałszerza oraz jego świty tak jak i o głupocie lokalnych władz, które rozkładały ręce. Byliśmy nieuchwytni mnożąc własne zera na koncie w mgnieniu oka. Szlag, przecież ja nawet za młody byłem, aby otworzyć własny rachunek. Jednak to nie liczyło się w świecie, gdzie władzę miał silniejszy i bogatszy, a los chciał, iż to właśnie my wspinaliśmy się na sam szczyt. Dążyliśmy po trupach do celu i nie spoczywaliśmy na laurach, albowiem wciąż trenowaliśmy własne umiejętności strzeleckie oraz walki wręcz. W mafijnym półświatku nie było miejsca dla osób słabych, stąd chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której to my byśmy zostali ujęci hańbą.
Gdy byliśmy już wystarczająco rozpoznawalni założyliśmy własne ugrupowanie, które w szybkim tempie stało się jednym z najgroźniejszych we wschodnich stanach Ameryki Północnej. Forza D’Animo zaczęła obejmować ramionami coraz to większą część kraju wraz z mniejszymi sektami tudzież grupami przestępczymi. Specjalizowaliśmy się handlem ludźmi i przekazywaniem ich na cele badań naukowych, które z czasem miały przynieść fortunę. Byliśmy lwami w tym bezlitosnym świecie, lecz czy ktoś komuś nakazał być szczurem? Pakowaliśmy też pieniądze w narkotyki, handel bronią, giełdę i publiczne domy, choć nigdy nie byłem jednym z klientów. Odsetki zostawialiśmy na cele charytatywne, żeby tylko potrzymać nasze filantropijne maski oddanych państwu ludzi. Działało, uwierzysz? Pieniądze w końcu zawsze dają wiarę, szczególnie te na tacy.

W końcu zabije cię twój najlepszy przyjaciel.

Był piąty sierpnia. Jak dziś pamiętam tą piekielną datę i w sumie to by było na tyle, jeśli o kwestię wydarzeń chodzi. Byłem nieco nafukany, a w moich żyłach pływał alkohol wymieszany z krwią i to za sprawą Roger’a, którego życie legło w gruzach. Był oddany i owa cecha nas łączyła, stąd doskonale rozumiałem jego żal wobec Mariny, którą to przyłapał na zdradzie. Pieprzyła się z typem w rytm Rihanny i o zgrozo brakowało jeszcze nuty love the way you lie. Zakrapiana alkoholem i podrasowana narkotykiem impreza wydawała się zatem niezbędna, stąd nie zwlekałem nader długo jak poprosił mnie o bycie towarzyszem. Od kieliszka i kółka, tak. Byłem idiotą i zgodziłem się być kierowcą. Pojechałem autostradą wprost do piekła.
Pamiętam obrazy i swąd spalenizny. Słyszałem krzyki, czułem ból. Krew, ogień i ciężar unieruchamiający mnie pod wrakiem samochodu. Widziałem jego oczy, kiedy z każdym kolejnym uderzeniem odbierano mu życie. Bili do utraty przytomności, do chwili zadławienia się własną silną. Bili do momentu śmierci.  Roger już tylko upadł, a samochód który zepchnął nas z drogi odjechał z piskiem opon pozostawiając za sobą jedynie chmurę unoszącego się pyłu. Wbrew pozorom ona nie zaprowadziła nas do gwiazd.

Nadszarpnięta duma się nie zrasta.

Sędzia trzy raz uderzył drewnianym młotkiem i w swych słowach uniewinnił pozwanego chłopaka, któremu zarzucono nieumyślne spowodowanie śmierci. Wyszedł na wolność po pół roku więzienia i choć zaczerpnął świeżego powietrza to nigdy już nie było ono takie samo. Straciło każdy detal. Skąd to wiem? Bo ja byłem tym dzieciakiem.
Zaraz po tym uciekłem za granice kraju, bo nie potrafiłem w San Francisco już nawet oddychać. Dusiłem się w ścianach miasta i miałem dość ciągłego życia w obawie, iż zaraz ktoś będzie chciał mnie dopaść. Poza tym nadal nie mogłem spojrzeć w lustro i zatuszowałem w sobie wszystkie emocje związane ze śmiercią Roger’a, który był dla mnie jak rodzony brat. Skończyłem z interesami, zerwałem wszelkie znajomości. Tyczyło się to również Anyi, która jako ostatnia usłyszała mój głos z telefonu komórkowego, albowiem zaraz po tej krótkiej, lecz treściwej rozmowie pozbyłem się go wyrzucając za szybę pędzącego wozu. Nic z niego nie zostało, tak samo jak ze mnie i mojej przeszłości. Chciałem dać jej lepszą przyszłość- bez siebie.

Ten, kto ucieka, nie jest tchórzem. Tchórz boi się nawet ucieczki.

Dostałem nowe życie w zupełnie innym miejscu, gdzie nic nie przypominało mi o minionych wydarzeniach. Otworzyłem własny bar, w którym mogłem upijać się każdego dnia, więc pogrążałem się w autodestrukcji, jakoby ona była moją pokutą. Nie szukałem kontaktów na siłę. Właściwie to przyszło mi poznać zaledwie garstkę osób, zaś reszta kojarzyła mnie tylko jako gościa od kieliszka. Stroniłem od romansów, choć zdarzył mi się jeden, którego do tej pory nie mógłbym żałować. Długonoga blondynka nadal działa niczym miód na moje serce i choć wiele razem przeszliśmy to nadal możemy na siebie liczyć. Takie relacje dają o wiele więcej niżeli mogłoby się wydawać, czego świetnym przykładem jest pewna brunetka z klubu anonimowych. Los płata figle, lecz to co zrobił wobec niej było największym bestialstwem, albowiem zabrał tożsamość, która dla człowieka jest przecież jednym z najważniejszych aspektów. Skasował pamięć niczym spaprany twardy dysk i kazał uczyć się wszystkiego na nowo, czego ja osobiście sobie nie wyobrażam.  Z jednej strony brzmi to jak wybawienie, ale z drugiej jak przekleństwo i wbrew pozorom wolałbym do końca życia przepraszać za swoje błędy niżeli w ogóle ich nie pamiętać. Jednak przy niej nadal byli przyjaciele, małe niezapominajki.
Miałem przyjemność poznać też pewnego drania, któremu z początku chciałem obciąć wszystkie jedenaście placów. Był niczym rzep u psiego ogona, bo monitorował moje poczynania względem słodkiej brunetki, której za nic nie szło oblać lukrem. Nie wierzył w przyjaźń męsko-damską i choć ja również w nią wątpiłem, to miałem świadomość własnych poczynań, a przede wszystkim emocji. Wszystko było utrzymywane na smyczy, bo nie lubiłem stać w kolejce, lecz ten za nic nie chciał dać wiary w moje szlachetne intencje. Jakżeby inaczej mogła zacząć się ta piekielna relacja, jak nie na spaleniu domu, który dopiero co wynająłem. Cholera impreza, będąca moją furtką na świat, skończyła się fajerwerkami i kiełbaskami pieczonymi na skórzanej kanapie. Bomba.
Każdy pomyślał, że chciałem się na nim odegrać i pokazać pewną wyższość, którą z pewnością czułem, bo byłem paskudnym egoistą. Otóż nie. Nawet nie miałem pojęcia, iż to on stał za wynajęciem tego frajera i dopiero, kiedy życie bym za niego oddał to ten mi się do tego przyznał. Właściwie wyszło to dość przypadkiem podczas szczerej rozmowy, gdy sądziliśmy, że już po nas. Cóż sytuacja zmuszała do pewnych retrospekcji, ale nikt nie sądził, iż wyjdziemy z tego cało i na nowo będzie trzeba sobie spojrzeć w oczy. Zrobiliśmy to… wybuchając śmiechem.
Naszej przyjaźni nie zabiła nawet zazdrość, którą czułem gdy okazało się, iż dziewczyna dla jakiej straciłem głowę jest w nim po uszy zakochana. Wyobrażasz sobie moment, że on wchodzi do pokoju z tym swoim kretyńskim uśmieszkiem i woła  „Cześ stary, jak mija dzień?”, a ja na to  „A dobrze, właśnie Ciebie wspominaliśmy”. Kpina, ale tak było. Dokładnie tak jak mówię i nie czułem do niego o to żalu, bo był moim najlepszym kumplem. Pieprzonym pobratymcem.

„ O wartości człowieka świadczy lista jego przyjaciół, o popularności – lista jego wrogów.”

Rzekłem jedynie, że nie jest wart tego, co ma w garści i wymierzyłem prosto w jego pierś skazując na śmierć niczym każdą inną świnię, którą zamordowałem. Tak. Miałem na rękach krew wielu osób, a w tym własnego mentora, który spoczął na kalifornijskim cmentarzu i zamierzałem dzierżyć brzemię ostatniego tchu kolejnego z moich najbliższych przyjaciół. Bo byłem idiotą. Skończonym idiotą. Bynajmniej wtedy tak sądziłem.
Więc chcesz wiedzieć jak to było? Skończyły mi się dolce, choć w perspektywie typowego Amerykanina nadal spałem na pieniądzach niczym pieprzony Rockefeller. W gruncie rzeczy pewnie tak było, ale dla mnie fakt ograniczeń wiązał się z bankructwem do jakiego nie mogłem dopuścić. Na tę chwilę jednak jestem pewny, iż brak adrenaliny i tego smaczku zwycięstwa po prostu mnie wyniszczał i musiałem ponownie wrócić na kryminalną drogę. Życie pospolitego gnojka z wypchanym portfelem nie było dla mnie niczym zadowalającym i choć wielu chciałoby być na moim miejscu to ja jedynie pukałem się im w czoło. Oczywiście gdybym skreślił tutaj wartość forsy to byłbym kłamcą, ale wbrew pozorom nie one grały pierwszy skrzypce, a stanowiły jedynie dobrą przykrywkę. Chciałem spróbować na nowo swoich sił i przetestować technikę, bo doskonale wiedziałem, iż to nie zanika tak samo jak umiejętność cholernej jazdy na rowerze. Adrenalina była jeszcze grosza od heroiny. Z tej drugiej wyszedłem, zaś z pierwszej nigdy. Wybrałem zatem numer do najlepiej płacącego zleceniodawcy i umówiwszy się na spotkanie pojechałem bez zmrużenia okiem. Zdawałem sobie sprawę, iż on nie tolerował odmowy względem żadnej misji, stąd było to niczym randka w ciemno tyle, że bez trzech opcji, a z jednym pewniakiem. To też wiązało się z adrenaliną, bo nigdy nie wiesz czy pod sukienką nie znajdziesz tykającej bomby. Ja znalazłem. Zbladłem, gdy na aktach sprawy spostrzegłem nazwisko swojego najlepszego kumpla, za którym wskoczyłbym w ogień. Poczułem się jak kamikadze, albowiem nie wyobrażałem sobie pozbawić go życia samemu przy tym zarabiając krocie. Wiedziałem jednak, że jak ja nie wymierzę w jego pierś to zrobi to ktoś inny i tykający zegar nagle zapomni, jak obracać swe wskazówki.
Byłem na pierwszych stronach gazet, a za moją głowę wyznaczono dziesięć tysięcy baksów. Dowiedzieli się kto stał za śmiercią bogatego dzieciaka z obrzeży i za wszelką cenę chcieli zatrzymać lawinę paniki. Bawiło nas to, bo nawet nie sądziliśmy, że sfingowanie czyjejś śmierci jest na tyle proste, aby cały świat uwierzył w rzekome zabójstwo. Ruski od zadania, również dał mi wiarę tak samo jak i walizkę wypełnioną po brzegi jeszcze pachnącymi dolarami. Wbrew pozorom owy zarobek nie wytrącił nas z równowagi i szybko zrozumieliśmy, że za tym wszystkim kryło się coś więcej niż zwykły zbieg okoliczności. Zaczęliśmy węszyć.
Krew, smród i uczucie triumfu. Po długich miesiącach ukrywania i tropienia pozbyliśmy się głównej manipulatorki zdarzenia, która wydała swoje miejsce pobytu w chwili porwania naszych drugich połówek. Odbiliśmy je, choć nie obyło się bez ofiar, lecz na szczęście nie w naszej załodze. Marina Kravczenko, zapamiętaj to nazwisko.

„To, jakim człowiekiem jesteś naprawdę, nie jest widoczne w chwilach Twego triumfu, lecz słabości.”

Byłem szczęśliwy. Byłem cholernie szczęśliwy, że w końcu pozbyłem się wszystkich, którzy zagrażali moim bliskim. Wróciliśmy do miasta i każdy aspekt wyjaśniliśmy, aby po kilku dniach wrócić do normalnego trybu życia. Trawa nadal była zielona, niebo niebieskie, a zdrada brutalna.
Wszystko jednak ma swoje dwie strony i chcesz wiedzieć, jak kreował się świat z innej perspektywy? Cholernie chciałbym ją w tamtej chwili poznać, jednak nie miałem pojęcia o jej istnieniu. Byłem zbyt naiwny, że wierzyłem w nasz triumf. Dałem się nabrać niczym cholerne, małe dziecko.
Cofnijmy się w czasie do chwili wypadku, który zrujnował mi przyszłość. Dasz wiarę, że sam padłem ofiarą czyjejś gry aktorskiej? Tak, dokładnie. Drań zaplanował to wszystko, aby sprzątnąć mnie ze sceny niczym stary, zużyty atrybut i wynajął gości, którzy najpierw wykorzystali Marinę, a następnie zepchnęli nas z drogi, kiedy wracaliśmy ostro nafukani. Każdy szczegół zaplanował sobie z bestialską starannością, albowiem nawet jego pogrzeb wyglądał iście realnie. Oczywiście takowy był, jednak trup będący w trumnie wyleżał o wiele więcej, niżeli mój rzekomy kumpel. Pragnął mojego upadku, a wiedział, iż nic bardziej mnie nie wyniszczy od środka, jak wpuszczony karaluch. On był tym karaluchem.  
Dlaczego akurat teraz o tym wspominam? Bo zatraciłem się we własnej naiwności. Zabiłem nie tą osobę, co trzeba i dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy skuty kajdanami ujrzałem jego twarz. Mordę roześmianą od ucha do ucha, która czekała tylko, aż poczucie winy spowoduje rozlanie kolejnej toksyny. Byłem tego bliski, albowiem Kravczenko zawsze była moją ostoją i jak się okazało nawet wtedy, gdy grała mojego wroga to robiła wszystko, żebym przetrwał. Oddała życie za mnie i moich przyjaciół godząc się z tym, iż zginie, ponieważ wiedziała, że ja nigdy nie odpuszczam. Choć raz mogłem. Nie zrobiłem tego. Nie znałem litości. On mnie jej nie nauczył. Ponownie wygrał, bo obudził we mnie potwora, którego już dawno nie udało mi się ocucić.

„Nawet w jego milczeniu były błędy językowe.”

Później było już tylko gorzej. Ponownie wróciłem na rynek, a przez to coraz większa ilość bliskich mi osób miała problemy ze strony tropiących mnie ludzi Roger’a. Rozpoczęliśmy wojnę, która zadawała się mieć finał w chwili, gdy każda ze stron chwyci się brzytwy, albowiem tylko tonący szukał tego typu ratunku. My wszyscy utknęliśmy w bagnie i choć można było uciekać w dwie strony, to każdy krok wiązał się z coraz cięższym oddechem. Moje życie przewróciło się do góry nogami, bo zrobiłem wszystko to, czego zakazywałem sobie przed przyjazdem w nowe miejsce. Złamałem każde z postanowień stawiając na własne pragnienia, a nie obawy. Przyjaciel, który sam siedział w tym wszystkim po uszy, klepał mnie po plecach i popierał decyzje, choć ja sam często miałem rachunki sumienia. Z czasem jednak przestałem je opłacać  w wyniku czego uniosłem wyżej rękawice pragnąc otwartej walki. Wiedziałem, że to jedyne wyjście i możliwa opcja, bo oni nigdy by nie odpuścili. Nie znali słowa litość, albowiem też ich tego nie nauczył. Pieprzony filantrop.
Byłem idiotą, ale możesz dodać epitet ‘skończony’, gdyż z czasem dodatkowo wpakowałem się w dragi. Tak, dokładnie. Pieprzona heroina wyżerała mi mózg od środka, a ja wtedy czułem tak paskudnie pozytywny haj, że nie chciało mi się z niego wychodzić. Rozpieprzałem związek z cudowną blondynką o pełnych, malinowych ustach i odpychałem przyjaciela, bo wstyd mi było się przyznać, iż nie daje rady. Faktycznie nie radziłem sobie na żadnej płaszczyźnie, ponieważ liczne rany fizyczne zaczęły przeradzać się w psychiczne urazy. Mój bark został zmasakrowany i przypominał bardziej tarczę na strzelnicy jak anatomiczną część ludzkiego ciała, zaś żebra można było przerobić na puzzle. Duma stoczyła mnie tak nisko, że nawet szczur nie musiał podnosić łba, aby ujrzeć moje pierwsze siwe włosy. Szlag. Nawet one były roztrzepane, choć jak żyje to dnia nie pamiętam bym ich nie ułożył. Abstrahując. Wiesz jak poznałem tą damę o niebieskich oczach i piekielnie seksownej figurze? W celi. Chyba faktycznie jesteśmy sobie przeznaczeni.  
Wyszedłem na prostą, choć nie odbyło się bez setki liści na mej twarzy od wiernych przyjaciół jak i kochającej kobiety. Nie mniej jednak nie brałem tego do siebie, bo już wcześniej zostałem postawiony przed faktem dokonanym, kiedy to w ramach zaufania obstrzeliwano moje ciało. Cóż jedna kulka w tę czy we w tę. Pozostało machnąć ręką z uśmiechem na ustach: -„Nic się nie stało”. Dobrze chociaż, że oszczędzali mi tekstu „do wesela się zagoi”, bo wtedy obawiałem się tego bardziej, jak całego magazynku. Poważnie.

„Brać narkotyki dla szczęścia i poczucia wolności to tak jak pić alkohol dla trzeźwości ."

Zawsze po burzy wychodzi słońce, zaś przed burzą syf. To powinno stać się moją maksymą, albowiem kiedy tylko mieliśmy zbyt długo spokój, to wiedzieliśmy, że to jedynie cisza przed grzmotami. Robiliśmy jednak swoje roboty, gromadziliśmy kapuchę oraz sojuszników, a w między czasie dowiedzieliśmy się, iż podjęto decyzję o kolonizacji naszego miasta- jakkolwiek to brzmiało. Zaczęły napływać fale filadelfijskich autostopowiczów, którzy zamiast zachowywać się jak ludzie to panoszyli się niczym istne bydło. Zajmowali mieszkania, robili burdy i niedużo czasu potrzeba było, aby policja zaostrzyła środki względem całego społeczeństwa. Domyślaliśmy się, iż to była typowa zagrywka, żeby połączyć nas z nieco większym ośrodkiem w Pensylwanii, lecz akurat dla mnie nie było to niczym przerażającym. Nie wychowałem się tutaj i jeśli nie musiałem zdawać rezydencji to mogli mnie nawet połączyć z Alaską. Oczywiście wiązałem z owymi granicami wiele wspomnień, bo w końcu niecodziennie polowało się na mutanty i okradało sklepy dla czystej zabawy, jednak nie bawiłem się w politykę. Ktoś przytulił za ten ruch sporo sosu i tylko owe nazwisko miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. W końcu byłem biznesmenem.
Tuż przed całą reorganizacją ktoś zapukał do moich drzwi i wbrew wszelkim chęciom zdecydowałem się oderwać na moment od starej szkockiej.  Wtedy nie sądziłem, że owa chwila będzie szczególna, jeśli mowa o niedalekiej przyszłości, ale gdybym mógł cofnąć czas nie zrobiłbym tego. Otworzywszy front moim oczom ukazała się najmłodsza ze Stauntanów, która z tym swoim szyderczym uśmieszkiem przekroczyła progi domu. Oczywiście nie przybyła bez interesu i kiedy tylko dobiła targu znikła bez pożegnania. Z łaski swojej mogła mnie poinformować, że ciągnęła za sobą ogon w postaci mojego ojca- wdowca i pijaka. Fakt. Zapomniałem wspomnieć, iż Roger zrobił sobie z mojej świętej pamięci matki królika doświadczalnego. Wstrzyknął jej substancję mającą symulować zatrzymanie akcji serca, lecz stało się tak, iż faktycznie takowy stan nastąpił. Lekarze na akcie zgonu zanotowali zawał, ale przecież nie jestem idiotą. Wiem nad czym pracował, bo sam leżałem wraz z przyjacielem, na jednej z jego kozetek. Czułem się tam jakbym właśnie kręcił magazynkiem podczas rundki rosyjskiej ruletki, ale głupi ma zawsze szczęście. Zawsze było pusto. Wracając jednak do kwestii mojego ojca to nie przyszło pożyć mu wiele dłużej, jak matce. Wayne Stauntan zginął z mojej ręki w chwili, gdy czara goryczy dosłownie się przelała. Nawiązaliśmy walkę w romantycznej aurze padającego deszczu, lecz na ten moment mam wrażenie, iż tylko owy deszcz mógł rozumieć, co tak naprawdę czułem. Tak. Miałem uczucia. Jad, którym pluł powodował coraz większe dziury w mojej świadomości i poczuciu tożsamości, która wydawała się bez żadnej skazy. Na łożu śmierci wyjawił mi całą prawdę odnośnie pochodzenia, swojej achillesowej pięty i mojego brata.  Pociągnięcie za spust było słuszne i zrobiłbym to po raz kolejny, i następny, i następny…  Później tylko padłem na kolana i spojrzałem w niebo. Ono płakało razem ze mną.

„Płacz tylko gdy mówi Ci to serce, nie sytuacja.”

Nie sądziłem, że w pomarańczowym mi do fioletowej twarzy. Nie uciekłem, ani nie chowałem się jak parszywy szczur, stąd federalni szybko dorwali mnie w mieszkaniu ukochanej. Bolał mnie jedynie fakt, iż skuli mnie na jej oczach, a następnie wynieśli jak jakiegoś zwyrodnialca. Lecz czy jednak nim nie byłem? Zabiłem własnego ojca i choć jedni patrzyli na to z hańbą to drudzy kiwali głową w zrozumieniu. Na domiar złego przyjaciel miał problemy w San Francisco, albowiem tam właśnie się przeniósł, a ja nie mogłem mu pomóc. W zasadzie nie miałem nawet pojęcia, czy wiedział o moim zapuszkowaniu, bo gdy wcześniej wsadzali mnie do aresztu od razu zjawiał się na posterunku. Teraz oskarżyli mnie odgórnie i momentalnie podjęli decyzję o przeniesieniu do więzienia w innym stanie, stąd gniłem w celi oczekując na konwój. Trwało to kilka długich tygodni, dzięki czemu miałem wiele czasu na przemyślenia i byłem świadom, iż będę mieć go jeszcze więcej. Odkopią wcześniejsze przewinienia, jakiś wróg sypnie za dużo i cała lawina moich grzechów ujrzy światło dzienne. To było jasne.
Przyszedł sądny dzień, bynajmniej takie miałem wrażenie, albowiem tyle srebra nie miałem na sobie od komunii. Zakuli mnie w chyba we wszystkie kajdany, jakie mieli w posiadaniu, a następnie przenieśli do pojazdu, który miał za zadanie przetransportować kilku recydywistów do innego stanu. Nie szarpałem się, ani nie szukałem drogi ucieczki, bo nie miałem siły nawet mówić. Skatowali mnie tam jak zbłąkanego psa i postarali się, aby także reszta nie pozostawiła na mnie suchej nitki. Tym kretynom spod celi wystarczyło jedno słowo, bo oddaliby nawet własną matkę za kawałek pączka. Wracając do meritum- ruszyliśmy.
W pace nie miało się poczucia czasu, stąd nikt nie przypuszczał, iż akurat dziś zatwierdzano włączenie naszego miasta do Philadelphii. Mundurowi kiepsko dopasowali kwestię wysłania nas na małą wycieczkę, albowiem niecałe kilkanaście minut po starcie usłyszeliśmy huk i strzały. Mnóstwo strzałów. Okazało się, że lokalne gangi postanowiły nas odbić, bo w końcu danie wolności było równe obietnicy lojalności. Tych którzy ją łamali spotykało jeszcze gorsze piekło, jak pod więziennym prysznicem, stąd mało kto się wysypywał. Ja nie zamierzałem.

„Masz prawo wyboru miejsca, w którym będziesz robił, co Ci każą.”

Boss zginął w akcji, lecz wcześniej dał mi rekomendację na jego godnego zastępcę. Do tej pory nie wiem, skąd miał pojęcie o moim istnieniu, jednakże otworzył mi drogę do wolności i pozycji, więc byłem mu dozgonnie wdzięczny. Zyskałem tym więcej, niżeli mogłoby się wydawać, albowiem posiadłem w ręce broń, jaką była lojalność moich ludzi i w końcu miałem argument zemsty. W końcu mogłem się odegrać na Roger’ze Crispym. Moim rodzonym bracie.
Nie trzeba było długo czekać, aż na poważnie zajmę się sprawami gangu. Uruchomiłem sporo starych kontaktów i rozpocząłem współpracę z zaufanymi ludźmi. Z góry przedstawiałem im ryzyko bycia członkiem ugrupowania, bo nie wyobrażałem sobie mieć przed nimi jakichkolwiek tajemnic. Jedyne, co mnie martwiło to fakt, iż nie mogłem nigdzie znaleźć przyjaciela, z którym ostatni raz widziałem się za więziennymi kratami. Jego telefon nie odpowiadał, a co gorsza nawet mieszkanie było w nienaruszonym stanie. Nie należał do pedantów, a raczej był ich zupełnym przeciwieństwem, stąd czułem, że coś było nie tak. Pamiętałem, że wspominał coś o interesie z jednym czarnuchem, ale dobicie targu miało obyć się za amerykańskimi granicami i nie był do końca przekonany, czy nie marnuje czasu. Zacząłem, więc węszyć w jego dokumentach oraz laptopie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, ponieważ ta cisza była już nie do wytrzymania. Wiedziałem, że on zrobiłby to samo dla mnie i jeśli rzeczywiście nic złego się nie wydarzyło to wybaczy mi owe naruszenie prywatności. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic, ale kto wie, co on trzymał w głębiej pochowanych plikach. W końcu nie zwierzał mi się z tego, jaki ostatnio film spędził mu sen z powiek. Dosłownie.
Moją uwagę szczególnie przykuła, krótka wzmianka w kalendarzu z zapiskiem „Sydney” oraz niżej zanotowany numer, którego kierunkowy nie był mi znany. Kiedy go wybrałem zgłosiła się jedynie automatyczna sekretarka wspominająca o godzinach pracy. W zasadzie mogło to się wydawać naiwne, ale od razu skojarzyłem owy fakt z naszą ostatnią rozmową i byłem prawie pewny, iż mieli się w owym biurze umówić na dobicie targu. Znaleziony chwilę później wyciąg z konta tylko to potwierdził, albowiem widniała na nim pozycja z American Airlines. Notatka była sprzed trzech tygodni, stąd jeśli rzeczywiście poleciał do Australii to już dawno zdążyłby wrócić i poinformować mnie o przebiegu sprawy. Tutaj trop się kończył, ponieważ nie było nic innego, co mogłoby wskazać na jego potencjalne miejsce pobytu oraz sytuację, w której się znalazł, bo z pewnością nie była ona normalna.
Następnego dnia już koczowałem z bagażem podręcznym na lotnisku i liczyłem na szybkie dostanie się do Sydney. Miałem związane ręce, więc musiałem polecieć, bo jeśli rzeczywiście tam był to może uda mi się chociaż zdobyć nieco informacji. Nasz fach był na tyle niebezpieczny, że w biały dzień i w każdym dniu tygodnia można było wylądować w piachu, stąd nie wyobrażałem sobie stać z boku i jedynie czekać. Tak robili wszyscy ludzie, ale ja byłem inny i wiedziałem, że nie spocznę, póki go nie ochrzanię za milczenie. Zapłaciłem chorą sumę za bilet w jedną stronę, ale nie byłem w stanie określić, kiedy uda mi się wrócić. W końcu leciałem tam z jednym numerem i szczątkiem informacji o biznesie, który chciał na oceanie rozkręcić.
Dwa dni później pędziłem na lotnisko praktycznie w biegu. Musiałem jak najszybciej wrócić do kraju, więc było mi wszystko jedno, jakimi liniami polecę. To czy będą mieć piekielnie seksowne stewardessy, bądź czy były jeszcze miejsca w pierwszej klasie, zupełnie nie grało roli. Mogłem nawet załapać się na skrzydło albo pod pokład, ważne żeby znalazło się jakiekolwiek miejsce. Oczywiście nie było bezpośredniego lotu, a z przesiadką w LA, albowiem właśnie tam swój finał miał samolot od Oceanic Airlines. Podróż miała zatem trwać paskudnie długo, ale nie miałem wyjścia i od razu zdecydowałem się kupić ostatni, dostępny bilet. Gdybym tylko był jasnowidzem…

„Błędy gotują się w pośpiechu.”


Można się zastanawiać, dlaczego ani razu nie użyłem imion moich najbliższych, nie wspomniałem wiele pozytywnego oraz pominąłem kilka istotnych kwestii. Uważam jednak, że łatwiej mówić o tym, co złe, bo w aspektach dobra zawsze można zapeszyć. Tego nigdy nie wystawiłbym publice i nie żądał podobnych emocji, jako widz. Na pewne elementy nie ma słów, a jedynie emocje i wiąże to się z tymi, którzy byli i są do teraz. Z tymi ludźmi. Kocham ich i przerzucę rękoma każde truchło, które jeszcze chwilę wcześniej stało na mojej drodze. Oni są nietykalni. Pamiętaj.

„To nie geny tworzą rodzinę, a ludzie.”



charakter

Drew jest facetem o stalowych nerwach, dlatego też często ciężko wyczuć, co tak naprawdę dzieje się w jego środku. Potrafi trzymać emocje na wodzy i przez te wszystkie lata w przestępczym świecie nauczył się dobierać maski odpowiednie do danej sytuacji. Jest typowym egoistą, który nie boi się do tego przyznać, tak samo jak pewnych hipokryzji, które czasem mu towarzyszą. Zdaje sobie sprawę z własnych wad, ale nigdy nie miał chęci, ani czasu aby nad nimi popracować. Przez wzgląd na swoją przeszłość jest cholernie rodzinny i jeśli mowa o bezpieczeństwie jego najbliższych to zawsze stanowiło dla niego priorytet. Nie ma problemu, aby poskromić każdego kto w najmniejszym stopniu im zagrażał. Uważał, bowiem iż niegodnym było mieszanie do interesów ludzi postronnych, nie mających zupełnego związku ze sprawą.
Jest szarmancki i ułożony względem kobiet. Urodził się typowym dżentelmenem i żyje w przekonaniu, że to mężczyzna powinien wyręczać we wszystkim płeć piękną, a nie odwrotnie. Zawsze jest nienagannie ubrany preferując bardziej elegancki garnitur, jak sportową bluzę. Ma bzika na punkcie swoich włosów, które zawsze muszą być ułożone, z resztą tak samo jak zarost- nigdy zbyt długi. Ma w sobie cechy pedanta, lecz nigdy nie irytował go brud w domach innych osób. Uważał, bowiem iż każdy ma prawo żyć tak jak chce, a w końcu porządek to tylko jeden z setki składających się na to aspektów.
Rzadko mówi o sobie i mimo, że jest duszą towarzystwa to niewielu ludzi wie przez, co tak naprawdę przeszedł. Nie miewa przejawów litości oraz bywa brutalny, kiedy w drogę wchodzą mu inni ludzie z branży. Wynika to z jego terytorializmu, którym wszem i wobec emanuje.

Często pije starą szkocką i choć wmawia sobie, że kontroluje owe 'hobby' to wszystko wskazuje na to, iż jest nałogowcem. Pali fajki w chwilach, gdy czuje ogarniającą go bezradność- jakiej się brzydzi.

umiejetnosci

Zabrzmi to żałośnie, ale najlepiej zna się na zabijaniu. Wie jak wymierzyć, aby zadać tylko ostrzegawczy ból oraz jak trafić, żeby ofiara do końca życia pozostała kaleką. Jest niezłym strategiem i taktykiem, dlatego zawsze każda akcja zaczyna się w jego głowie. Nigdy nie lubił harcerstwa, więc ma mierne umiejętności związane z przetrwaniem w dziczy. Może i z ogniskiem sobie poradzi, jednak budowa szczelnego szałasu może okazać się zadaniem ponad jego możliwości. W zasadzie lubi majsterkować i często wiele napraw w domu wykonywał samodzielnie, jednak nigdy nie był profesjonalistą. Mimo atletycznej sylwetki nie jest zbyt wytrzymały kondycyjnie, ale za to piekielnie szybki i silny.

dodatkowe informacje

△ JĘZYKI: angielski
△ ZAWARTOŚĆ BAGAŻU: Stara szkocka, paczka papierosów, dwa garnitury, kilka koszul/ par skarpetek/ bokserek, laptop, plik dokumentów, wyciąg z konta, nowa karta do telefonu, zegarek, podstawowe rzeczy do zachowania higieny, wosk do włosów, tabletki przeciwbólowy, kalendarz wypełniony zapiskami.
△ INNE:
✗ Zawsze liczba osiemnaście przynosi mu szczęście,
✗ Nie wierzy w przypadki jak i nie lubi słów zawsze oraz nigdy.
✗ Specjalizuje się we flair i ma w tym kierunku zrobionych kilka kursów.
✗ Uwielbia tajską kuchnię oraz sushi.
✗ Chodzi głównie w marynarkach i koszulach, które nie mieszczą mu się w szafie
✗ Ma słabość do kobiet, w szczególności blondynek,
✗ Mimo wielu kontuzji nigdy nie nosił gipsu, a szpitale omija szerokim łukiem,
✗ W czasach liceum grał w drużynie piłkarskiej oraz dorabiał jako model,
✗ Jest uczulony na orzechy i dziwnie się na niego patrzących facetów,
✗ Nie lubi się ubierać kiedy przebywa w domu, więc często chodzi w samych bokserkach,  
✗ Uwielbia imprezy i tłumy seksownych kobiet,
✗ Zawsze ma przy sobie kilka blantów i odrobinę śniegu,
✗ Uważa, że dzień bez kawy jest dniem straconym,
✗ Nigdy nie gra wedle ustalonych społecznie reguł,
✗ Zawsze jest kpiący i ironiczny, co często daje mu wizerunek buca i zarozumialca,
✗ Nigdy nie mówi o sobie, często nawet mijając kwestie imienia,
✗ Nie umie kłamać, dlatego też rzadko to robi,
✗ Na pierwszym miejscu są dla niego najbliżsi mimo, iż często nie jest w stanie tego po sobie pokazać.


Powrót do góry Go down
Felicia Sage


Felicia Sage
https://wyspa.forumpolish.com/t137-felicia-andrea-sage https://wyspa.forumpolish.com/t145-czy-leci-z-nami-pilot https://wyspa.forumpolish.com/t144-felicia-andrea-sage
Dane osobowe :
25 lat | stewardessa | wdowa | pół Brazylijka, pół Australijka | 180 cm

Znaki szczególne :
krótkie włosy w kolorze blond | czasami przechodzące w błękit, jasnoniebieskie oczy | praktycznie non stop czerwone usta

Ubiór :
gruby łańcuszek ze srebrnym krzyżem łacińskim, personalizowany, grawer ANGELO na pionowej części z tyłu, przy skórze pod koszulką | kolczyki-liski ze złota (wkręty) | długie spodnie damskie w stylu kowbojskim | biała koszulka męska | niebieska koszula damska z długimi rękawami | kowbojki | cienkie rajstopy podarte przy kolanach

Ekwipunek :
Dziecięcy plecak moro, a w nim: krem nawilżający, paczka mokrych chusteczek, czarna farba do włosów, maskara, dwie tabletki paracetamolu, dwie grube frotki, zeszyt, komplet kolorowych kredek, pluszowy miś, strój stewardessy [podarta sukienka, porwany żakiet, baleriny na niskim obcasie], pięć kiełbasek, dwie tortille, butelka koniaku, opakowanie tabletek antykoncepcyjnych, buteleczka wody utlenionej, poradnik Kamasutry, pusta butelka.

Stan zdrowia :
drobne ranki na twarzy i wierzchach dłoni |oczyszczone rany po szkle powbijanym w plecy - hipsterska wersja jeżozwierza | rozcięty łuk brwiowy - bo naturalne farby do twarzy są w cenie

Punkty :
673


Drew Stauntan Empty
PisanieTemat: Re: Drew Stauntan   Drew Stauntan EmptySob Wrz 26, 2015 8:45 pm

witaj na Wyspie!

Cieszymy się, że zdecydowałeś się do nas dołączyć i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na długo! Pamiętaj, że przed rozpoczęciem rozgrywki musisz założyć jeszcze informator oraz zarezerwować miejsce w samolocie. Punkty za Kartę otrzymasz po założeniu Informatora. Jeśli będziesz mieć jakieś uwagi lub pytania - pisz śmiało, od tego tutaj jesteśmy! (:

Uwagi do Karty: Długa Karta, tyle Ci powiem, dłuuuuga i bardzo rozwinięta Karta, dla której potrzebowałam dosyć dużo czasu, bo przy okazji usiłowałam sprzątać. Przy okazji wpadłam też na kolejną złotą myśl - nie da się czytać KP Drew i jednocześnie zmywać podłogi. Złapałam się bowiem na tym, że patrzę w telefon, trąc podłogę dokładnie w tym samym miejscu od x czasu. I wiesz, co? Jest tam jakby nieco jaśniejsza. Daj mi więcej takich tekstów, to wyczyszczę wszystko na błysk. Laughing
Serduszka się posypią, bo jakże inaczej! Posypią się też stwierdzenia, że momentami miałam lekkie skojarzenia z wieloma ciekawymi serialowo-filmowymi postaciami, jakie w swoim życiu poznałam i za to też polubiłam Twojego bohatera. Mam nadzieję, że tak skomplikowana historia życiowa wpłynie tylko jeszcze lepiej na rozwój Stauntana i stanie się on dodatkowo ciekawszy, choć tego mu zarzucić nie można już w tej chwili.
Z uwag - musisz tylko uważać na apostrofy w zagranicznych imionach i nazwiskach. Nie mam jak Ci tego w tej chwili poprawić, ale zrobię to w wolnej chwili. Nie przejmuj się zatem.
Leć do fabuły i stwarzaj nam tam ciekawe wątki! Drew Stauntan 1615451806
Powrót do góry Go down
 
Drew Stauntan
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Drew Stauntan
» Drew

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
All hope is lost :: Offtop :: Archiwum :: Karty Pokładowe-