IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Prudence Felini


 

 Prudence Felini

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Prudence Felini


Prudence Felini
https://wyspa.forumpolish.com/t339-prudence-felini https://wyspa.forumpolish.com/t342-prue-felini#4306 https://wyspa.forumpolish.com/t341-prue-felini
Dane osobowe :
26 lat || Włoszka || Zawodowa pięściarka

Znaki szczególne :
rozbudowana sylwetka, blizna na ramieniu po wypadku, blizna na dolnej wardze, tatuaż na nadgarstku "joy"

Ubiór :
obcisłe, ciemne jeansy podarte na lewym kolanie; czarna bluzka na grubych ramiączkach; długi sweter, mocno porozdzierany w szarym kolorze; sportowe buty za kostkę; złoty łańcuszek z krzyżykiem; kilka rzemyków zawiązanych na nadgarstku

Stan zdrowia :
mocno stłuczony prawy łokieć, poobijane całe plecy, krew płynąca z nosa, dziesięciocentymetrowa, płytka rana na brzuchu, poparzenie zwierzchniej części lewej dłoni;

Punkty :
113


Prudence Felini  Empty
PisanieTemat: Prudence Felini    Prudence Felini  EmptyWto Wrz 22, 2015 4:59 pm

Karta Pokładowa
Oceanic Airlines | Sydney, Australia → Los Angeles, USA | 22-09-2014
dane osobowe

IMIĘ I NAZWISKO:
Prudence Felini

DATA I MIEJSCE URODZENIA
29.04.1988 r. Palermo/Sycylia/Włochy

MIEJSCE ZAMIESZKANIA:
Los Angeles/Stany Zjednoczone Ameryki Północnej

NARODOWOŚĆ:
Włoszka

ZAWÓD:
Pięściarka zawodowa

KLASA PRZELOTU:
Ekonomiczna

TOWARZYSZE PODRÓŻY:
Joseph Rutherford - trener
Mark Herondale - członek klubu; bokser

WIZERUNEK:
Phoebe Tonkin
biografia

Nigdy nie czułam się wolna; wolność to stan ducha, który został odebrany człowiekowi w chwili narodzin. Wolność to niedoścignione marzenie, które spędza sen z powiek i sprawia, że dążymy do zdobycia niemożliwego. To także piękne kłamstwo, które mami nasze umysły. Pragniemy wolności, choć jej nie znamy. Żyjemy w świecie złożonym z zasad. Przestrzegamy ich, choć nie szanujemy. Z uniżeniem przyjmujemy kary za ich nierespektowanie, choć się z nimi nie zgadzamy. Jesteśmy więźniami własnych zasad. Zasad gry, którą nazywamy życiem. Boimy się przegrać. Jednocześnie boimy się zostać zwycięzcami.

Urodziłam się na Sycylii. W miejscu, które większość ludzi uważa za przedsionek niebios. Piękna, odizolowana wyspa; czyste morza otaczające ją ze wszystkich stron; dzikość natury w postaci stromych wzniesień i aktywnych wulkanów, zachwycających przejezdnych; przejrzyste jeziora, rwące rzeki; śródziemnomorskie, gorące lato; zabytki greckiej architektury, które cieszą każde oko. Raj na ziemi. Raj dla turystów.
Tak, Sycylia jest widowiskowym miejscem. Mieszkający na niej ludzie bardzo długo byli jednak przesiąknięci strachem, o ile w dalszym ciągu nie są. Strachem o własne życie. Mafia była wszędzie. Po drugiej wojnie światowej przejęła władzę nad wyspą, nad gospodarką, nad ludźmi. Ubóstwo gościło w każdym domu, w którym nie było broni oraz narkotyków (a i to nie zapewniało dostatku, na który liczyli). Chcąc zakosztować lepszego życia, Sycylijczycy pozwalali się kontrolować. Wchodzili w konszachty z nieodpowiednimi ludźmi. Moja rodzina także. Nie znam tego świata od podszewki, ale znał go mój dziad, który, zmarł we włoskim więzieniu. Nie pamiętam go zbyt dobrze. Zawsze był uśmiechnięty, ale w jego oczach widać było zmęczenie. Jego żona, a moja babka, powtarzała mi, że był dobrym człowiekiem. Ilekroć to mówiła, po jej policzkach spływały łzy. Kłamała. Wszyscy kłamaliśmy. Udawaliśmy, że jesteśmy prawi, że trzymamy się z dala od mafijnych porachunków. Ale każdy z nas miał świadomość, że to jedynie gra, dzięki której mogliśmy mieć do siebie resztki szacunku. Po kolei odbierano nam miłość, wolność, godność.
Mój ojciec miał dwóch braci. Pierwszy z nich został zastrzelony, gdy miałam dwa lata, może trzy. Niewiele wiem na jego temat. Słyszałam kiedyś, że zgubił go hazard, ale ciężko mi w to uwierzyć. Sądzę, że chodziło o pieniądze. Pieniądze, których nie miał, a które mieć powinien. Bo wtedy nic nie było naszą własnością. Nawet życie. Wszystko należało do ludzi, który trzymali palce na spustach. Miałam dziewięć lat, kiedy po raz pierwszy trzymałam w ręku pistolet. Pamiętam, że był bardzo ciężki, a brat mojego ojca powiedział mi, że muszę nauczyć się go obsługiwać. Wtedy wydawało mi się to zabawne. Z radością, którą przypisuje się małym dzieciom widzącym nową zabawkę, patrzyłam, jak wuj wymierza i strzela do puszek, które sama wieszałam na metalowych prętach na tyle ogrodu. Uczył mnie oraz mojego kuzyna, Vincenta. Nie podobało się to moim rodzicom, szczególnie matce, która załamywała ręce i zmuszała mnie do zabawy lalkami. Wydaje mi się, że choć bardzo mnie kochali, bali się ingerować. Szczególnie tata, który dokładnie wiedział, na jakiej pozycji stanął jego starszy brat. Dlatego milczeli i uśmiechali się z pokorą.
Wówczas moje życie wydawało mi się idealne. Moja rodzina była bardzo blisko. Każdego dnia jedliśmy obiad przy jednym, wspólnym stole, pamiętając o tym, by przed każdym posiłkiem podziękować Panu. Dla Włochów religia jest bardzo ważna, tak jak wszelkie rodzinne tradycje, które również staraliśmy się pielęgnować.
Wszystko zaczęło się psuć, kiedy wuj kupił wspaniałą posiadłość w Palermo. Ja i Vincent byliśmy zachwyceni. Biegaliśmy po wszystkich pokojach, ogrodzie i piwnicy, w której stały półki z winami. Nie interesowało mnie to, skąd wziął pieniądze na dom. Byłam zaabsorbowana wszystkim, co było dookoła. Stadniną, w której opłacony przez wuja instruktor uczył mnie i Vincenta jeździć. Nowymi zabawkami, które dostawaliśmy. I oczywiście wielkim basenem, nad którym jadaliśmy obiady. Nie wiem czy kiedykolwiek później byłam równie szczęśliwa.
Miałam piętnaście lat, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Vincent bardzo się zmienił. Przestał być wesołym nastolatkiem, który szedł ze mną przez życie. Coraz częściej wychodził ze swoim ojcem, a na siedemnaste urodziny dostał pistolet. Wuj nie widział w tym nic dziwnego. A cała reszta rodziny zrozumiała, że zapragnął wprowadzić syna w swój świat. Nie podobało mi się to. Niestety nie potrafiłam nic zrobić. Szczerze mówiąc bałam się wuja, bałam się mu przeciwstawić. Myślę, że Vincent również. Dlatego, 24 sierpnia 1998 roku, odbył się jego pogrzeb. Wydarzenia tamtych dni pamiętam jak przez mgłę. Dużo płakałam, dużo krzyczałam i nie chciałam jeść. Vincent był dla mnie jak brat, którego nie miałam. Zginął od postrzału w klatkę piersiową. Nic więcej nie chciałam wiedzieć.
Dwa dni po pogrzebie siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu i wraz z rodzicami jechałam do Włoch. Ojciec chciał zostać na wyspie, ale matka uparła się i zarządziła przeprowadzkę. Osobiście cieszyłam się z wyjazdu, choć jednocześnie było mi szkoda, że opuszczam miejsce, w którym się urodziłam. Trzy noce spędziliśmy w przydrożnym motelu. Moje łóżko nieznośnie skrzypiało, a od zupy grochowej z puszki chciało mi się wymiotować. Rodzice znaleźli mieszkanie w kamienicy, które chcieli wynająć. Znajdowało się ono w Prato, niedaleko Florencji. Wsiedliśmy w samochód i jechaliśmy dalej.
Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Lekarze powiedzieli mi, że ojciec stracił panowanie nad kierownicą, zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się z pędzącą osobówką. Nie przeżyli. Ja miałam kilka szwów na ręce po wbitym szkle, dwa duże siniaki i parę zadrapań.
Pogrzeb odbył się na Sycylii, w Palermo. Przez kilka miesięcy mieszkałam z wujem i jego żoną, która nie potrafiła pozbierać się po stracie Vincenta. Ja czułam się pusta. Miałam wrażenie, że wszystko, co kiedykolwiek ceniłam, zostało mi odebrane. Przestałam się modlić. Wciąż jednak nosiłam na szyi złoty krzyżyk, który otrzymałam od babci w dzień chrztu. Myślałam, że moje życie się skończyło. Otaczała mnie świadomość przyszłej zguby – wiedziałam, że prędzej czy później wuj zacznie wciągać mnie w swoje gierki. Ale nie miałam siły, by odejść. Z odsieczą przybył prawnik. Podobno matka zażyczyła sobie, by w razie nieszczęśliwego wypadku, odesłać mnie do jej siostry, która mieszkała w USA. Żonglowano mną przez prawie pół roku. Wuj starał się o opiekę nade mną, ciotka, o której słyszałam może trzy razy w życiu, również. W końcu na stałe odesłano mnie do Ameryki.
Przystosowanie się do nowego życie nie było łatwe. Znałam angielski, ale nie dość dobrze, by biegle się porozumiewać. Szkoła również działała na zupełnie innych zasadach. Ludzie mieli inną mentalność. A ciotka, Ginevra, narzucała na mnie wiele zasad. Wstawałam, jadłam śniadanie, chodziłam do szkoły, wracałam do domu, odrabiałam lekcje, zmywałam naczynia po obiedzie, wyprowadzałam psa na spacer i kładłam się spać. Utknęłam. Nie potrafiłam znaleźć zajęcia, które pozwoliłoby mi oderwać się od wspomnień. W dodatku stałam się zgorzkniała, pełna wrogości, której nie potrafiłam opanować. Byłam zła, byłam wściekła. I nie potrafiłam obudzić w sobie chęci. Wszystko robiłam pod przymusem. Gdybym mogła, całymi dniami nie wychodziłabym z pokoju.
Pewnego dnia, kiedy wyciągałam pocztę ze skrzynki, znalazłam reklamę niewielkiego klubu bokserskiego. Odwiedziłam to miejsce po raz pierwszy dwa tygodnie później. Przekroczyłam próg sali treningowej, skrzyżowałam ręce na piersi i obserwowałam ludzi, którzy ścierali się ze sobą na ringu. Po prostu patrzyłam jak zadają sobie kolejne ciosy, jak padają na matę, ściągają ochraniacze z twarzy i podnoszą się z uśmiechem. Podobał mi się uśmiech, który widziałam. Szczery. Kompletny.
Treningi rozpoczęłam gdy miałam osiemnaście lat. Byłam chuda, koścista i słaba. Doskonale pamiętam, co czułam, kiedy po raz pierwszy uderzono mnie w twarz. Czułam… czułam, po prostu. I było to doskonałe. Jeśli kiedykolwiek otarłam się o wolność, to właśnie wtedy, gdy ból rozsadzał moje ciało.
Początkowo trenowałam dla przyjemności, dla pozbycia się złości, którą w sobie kumulowałam. Z biegiem czasu stawałam się coraz lepsza. Moje ciosy były coraz silniejsze, szybsze, sprawiały więcej bólu. Moje ruchy były płynne. Taniec na ringu stał się częścią mojego życia, najważniejszą. Poza boksem nie miałam nic. Być może dlatego, że nie szukałam więcej.
Swoją pierwszą, prawdziwą walkę przegrałam. Po dwóch minutach leżałam na ringu. Czułam ciepło krwi, która spływała mi po skroni oraz żelazny smak, który wlewał mi się do ust z rozciętej wargi. Wyglądałam paskudnie. Moja twarz była opuchnięta, sina. Ale nigdy wcześniej nie czułam się równie silna, podekscytowana.
Od tamtej chwili całkowicie poświęciłam się treningom. Sala była moim drugim domem, a trener oraz chłopaki z klubu, moją drugą rodziną, a może pierwszą. Sama nie wiem. Po dwóch latach wyrzeczeń i morderczych treningów zaczęłam wygrywać. Wreszcie miałam coś, co zdobyłam samodzielnie. Póki nie dostałam się do kadry, boksowałam dla przyjemności. Później nadałam temu większej wartości. Każda kolejna walka była bardziej opłacalna. Nie ważnie czy wygrywałam, czy przegrywałam. Pasja przeradzała się w zawód. Chciałam się sprawdzać, wystawiać moje możliwości na kolejne próby. Dlatego, za namową trenera, zgodziłam się dołączyć do włoskiej reprezentacji. To była zupełnie inna gra, inne walki. Lawirowałam między Stanami, a rodzinną Italią. Nigdy jednak nie odwiedziłam Sycylii.
Oficjalne zawody w Bukareszcie przyniosły mi tytuł wicemistrzyni Europy. Byłam z siebie dumna. Obolała, zmęczona, ale dumna. Pas zawisł nad łóżkiem w moim mieszkaniu w L.A. Zaczęłam sprzedawać swój wizerunek. Kręciłam reklamy we Włoszech, pojawiałam się w gazetach. To był bardzo pracowity okres. Ale brakowało mi sparingów w amerykańskim stylu. Krwawych, agresywnych. Dlatego przyjęłam wyzwanie od Michelle Gelert, która była wówczas jedną z najlepszych rękawic w Stanach. Cieszyłam się na tę walkę. I chyba to mnie zgubiło. Szaleństwo, które wemknęło się do mojego życia zamydliło mi oczy. Myślałam, że jestem niepokonana. Kilka dni później leżałam na deskach, pokonana, zdeklasowana.
Byłam w śpiączce przez trzy miesiące, czternaście dni i osiem godzin. Ludzie twierdzą, że kiedy leży się na szpitalnym łóżku, pozbawionym świadomości, czuje się to, co dzieje się dookoła. Ja nie czułam nic. Nie docierały do mnie żadne bodźce, żadne słowa. Po prostu spałam.
Przebudziłam się nocą. Bolały mnie mięśnie. Myślałam, że to wynik przegranej walki. Gdy lekarze uświadomili mi, że przez trzy miesiące byłam w śpiączce, byłam pewna, że żartują. Niestety mówili prawdę. Uzmysłowiłam to sobie, kiedy starałam się podnieść rękę i podrapać się po nosie. Moje mięśnie były do niczego. Słabe, zwiotczałe. Większość specjalistów mówiła mi, że nigdy nie wrócę do sportu. Ale boks był dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie życie bez niego. Dwa miesiące po przebudzeniu stanęłam pewnie na własnych nogach. Po kolejnych sześciu zgodziłam się na walkę. Trenowałam, wzmacniałam siły i płakałam, dużo płakałam. Byłam jednak zbyt zdeterminowana by powiedzieć pas. Pragnęłam udowodnić wszystkim, że potrafię podnieść się nawet po tak ogromnej porażce.
Sydney powitało mnie chmarą dziennikarzy. Większość pytań dotyczyła śpiączki. Nikt nie pytał o walkę, nie interesował ich jej przebieg, moje nastawienie, moje przewidywania. Zrobili ze mnie coś w rodzaju maskotki. Nie odpowiadało mi to, więc starałam się ich ignorować. Z pewnością nie przysporzyło mi to wielbicieli. 21 września 2014 roku stanęłam na ringu po dziesięciu miesiącach przerwy. Trener sznurował mi rękawice, a ja… bałam się. Jak nigdy wcześniej. Widziałam spojrzenie przyjaciela, który starał się namówić mnie do złożenia rękawic. Słyszałam wrzaski publiczności i obserwowałam zwinne ruchy mojej przeciwniczki. Wyglądała na prawdziwą wojowniczkę. Miała rozległą bliznę na prawym policzku, a jej wyrzeźbione mięśnie rozciągały skórę do granic wytrzymałości. Weszłyśmy na środek ringu i przywitałyśmy się. Sędzia ogłosił początek walki. Przez pół minuty cofałam się i unikałam ciosów. Nie wyprowadziłam ani jednego. Ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Zostałam uderzona raz. W oczach pojawiły mi się łzy. Bałam się. Nie bólu, nie siniaków. Bałam się, że znów się nie podniosę, a na kolejne rehabilitacje zabraknie mi sił. Poddałam się. Oddałam walkę. Pierwszy i być może ostatni raz w życiu.
Jedyne o czym myślałam to powrót do Los Angeles. Nocą, przed zajęciem miejsca w samolocie, nie spałam. Biłam się z myślami. Żałowałam, a po chwili winszowałam sobie dobrze podjętej decyzji. Wchodząc na lotnisko, zarzuciłam kaptur na głowę i nie powiedziałam ani słowa. Nie komentowałam swojego zachowania. Nie tłumaczyłam się ani dziennikarzom, ani ekipie, która mi towarzyszyła. Zajęłam miejsce, wsunęłam słuchawki do uszu i zasnęłam.



charakter

Jest wojowniczką. Nie dlatego, że potrafi się bić. Jest wojowniczką, ponieważ z uniesioną głową stawia czoła wszelkim przeciwnościom. Z szacunkiem podchodzi do wyzwań, przed którymi staje. Nie lekceważy przeciwników. Zdecydowanie odznacza się wytrwałością. Nie łatwo ją złamać, choć życie nie jednokrotnie zmieszało ją z błotem i przytwierdziło do podłogi. Jest także niezwykle uparta – w dążeniu do celów, w chęci udowodnienia własnych racji, a nawet w kwestiach tak błahych, jak niechęć do ubrania różowych spodni.
Zazwyczaj dużo się uśmiecha. Potrafi cieszyć się z małych rzeczy i dostrzegać pozytywne aspekty wszelkich sytuacji, w których się znajdzie.
W przeszłości, kiedy zaczynała swoją przygodę z boksem, nie potrafiła się pohamować. Przepełniała ją agresja, nad którą nie panowała. Dążyła jednak do osiągnięcia złotego środa, starała się zdystansować swoje podejście i uczuła się powściągliwości.
Zdarza się, że jest bezczelna i arogancka, co wywołała u niej odrobina sławy, która spadła na nią po wielu odniesionych zwycięstwach.
Cechuje się dążeniem do perfekcji. Jeśli coś robi, wkłada w to całą siebie. Niczego nie robi na odczepne.
W zasadzie jest dobrym człowiekiem. Obecnie trochę się pogubiła i straciła cel.

umiejetnosci

1. Potrafi się bić. Z reguły robiła to w rękawicach, oraz na ringu, ale w razie potrzeby potrafiłaby skopać tyłek w bardziej ekstremalnych warunkach.
2. Jest zaznajomiona z bronią. Obsługiwanie prostych pistoletów nie sprawia jej trudności. Ma jednak nienajlepszego cela.
3. Zna się na pierwszej pomocy. Potrafi używać bandaży, wie do czego służy woda utleniona. Nie boi się widoku krwi. Kilka razy szyła także łuki brwiowe swoich kolegów z klubu, którzy nie przepadali za wizytami w szpitalu.
4. W przeszłości jeździła konno.
5. Jest odporna na ból. Niestety po wyjściu ze śpiączki jej nastawienie do przyjmowania ciosów uległo zmianie.
6. Potrafi świetnie pływać. W ogóle jest bardzo wysportowana.

dodatkowe informacje

△ JĘZYKI: włoski, angielski (biegły), hiszpański (początkujący)
△ ZAWARTOŚĆ BAGAŻU: dokumenty (paszport, legitymacja klubowa, dowód, prawo jazdy), rękawice bokserskie, ubrania sportowe, opakowanie ketonalu, opakowanie tabletek nasennych, dwie tubki maści rozgrzewającej, ściągacze, bandaż elastyczny, bielizna, trzy pary spodni, obuwie sportowe oraz para szpilek, sześć koszulek, sukienka wieczorowa, koszula w kratę, trzy bluzy, kurtka sportowa, czerwony lakier do paznokci, szczoteczka i pasta do zębów, szczotka do włosów, kosmetyki, maszynki do golenia, perfumy, okulary przeciwsłoneczne i korekcyjne, krem z filtrem, skakanka, witaminy w postaci tabletek, ręczniki, małe szampony, balsamy i mydełka hotelowe (po trzy sztuki), laptop, butelka szkockiej
△ INNE:
- ma 171 centymetrów wzrostu
- pozowała toples w sesji do magazynu Playboy
- na szyi nosi złoty łańcuszek z krzyżykiem, który otrzymała od babci
- całkiem nieźle gotuje; potrafi także własnoręcznie zrobić makaron
- uwielbia zapach kokosowy
- ma wadę wzroku; do czytania potrzebuje okularów
- jest uczulona na większość środków do prania
- w dzieciństwie usunięto jej migdałki
- strasznie brzydzi się wszelkiego robactwa
- nigdy nie była w związku





Ostatnio zmieniony przez Prudence Felini dnia Czw Wrz 24, 2015 12:22 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Felicia Sage


Felicia Sage
https://wyspa.forumpolish.com/t137-felicia-andrea-sage https://wyspa.forumpolish.com/t145-czy-leci-z-nami-pilot https://wyspa.forumpolish.com/t144-felicia-andrea-sage
Dane osobowe :
25 lat | stewardessa | wdowa | pół Brazylijka, pół Australijka | 180 cm

Znaki szczególne :
krótkie włosy w kolorze blond | czasami przechodzące w błękit, jasnoniebieskie oczy | praktycznie non stop czerwone usta

Ubiór :
gruby łańcuszek ze srebrnym krzyżem łacińskim, personalizowany, grawer ANGELO na pionowej części z tyłu, przy skórze pod koszulką | kolczyki-liski ze złota (wkręty) | długie spodnie damskie w stylu kowbojskim | biała koszulka męska | niebieska koszula damska z długimi rękawami | kowbojki | cienkie rajstopy podarte przy kolanach

Ekwipunek :
Dziecięcy plecak moro, a w nim: krem nawilżający, paczka mokrych chusteczek, czarna farba do włosów, maskara, dwie tabletki paracetamolu, dwie grube frotki, zeszyt, komplet kolorowych kredek, pluszowy miś, strój stewardessy [podarta sukienka, porwany żakiet, baleriny na niskim obcasie], pięć kiełbasek, dwie tortille, butelka koniaku, opakowanie tabletek antykoncepcyjnych, buteleczka wody utlenionej, poradnik Kamasutry, pusta butelka.

Stan zdrowia :
drobne ranki na twarzy i wierzchach dłoni |oczyszczone rany po szkle powbijanym w plecy - hipsterska wersja jeżozwierza | rozcięty łuk brwiowy - bo naturalne farby do twarzy są w cenie

Punkty :
673


Prudence Felini  Empty
PisanieTemat: Re: Prudence Felini    Prudence Felini  EmptyCzw Wrz 24, 2015 1:16 pm

witaj na Wyspie!

Cieszymy się, że zdecydowałaś się do nas dołączyć i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na długo! Pamiętaj, że przed rozpoczęciem rozgrywki musisz założyć jeszcze informator oraz zarezerwować miejsce w samolocie. Punkty za Kartę otrzymasz po założeniu Informatora. Jeśli będziesz mieć jakieś uwagi lub pytania - pisz śmiało, od tego tutaj jesteśmy! (: 
Uwagi do Karty: Przepiękna, długa, cudownie napisana historia, którą obsypałabym kilkoma tonami cukierkowych serduszek, gdybym tylko mogła. Prudence Felini  1793363965
Niestety, zgrywam tutaj całkowicie nieczułą i obiektywną adminkę, więc oficjalnie nie dostaniesz żadnych tuczących słodkości. Zgłoś się po nie wieczorem. Zrobimy cukierkową kryptomafię. xD
A teraz leć już do fabuły, baw się dobrze i zostań z nami długo! <3
Powrót do góry Go down
 
Prudence Felini
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Prue Felini
» Prue Felini

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
All hope is lost :: Offtop :: Archiwum :: Karty Pokładowe-