Dane osobowe : 17 lat, urodzona w Debreczynie, zamieszkała w Bostonie, uczennica
Znaki szczególne : ponad metr siedemdziesiąt, drobna budowa, wyjątkowo proste plecy, pozioma blizna nad lewą brwią, czarne włosy zawsze spięte w warkocz
Stan zdrowia : siniaki na całym ciele, skręcona kostka; bóle i zawroty głowy spowodowane przez zatrucie dymem
Punkty : 100
| Temat: Mathilda O'Connor Nie Wrz 20, 2015 8:32 pm | |
| Karta Pokładowa Oceanic Airlines | Sydney, Australia → Los Angeles, USA | 22-09-2014 dane osobowe
| IMIĘ I NAZWISKO: Mathilda O'Connor
DATA I MIEJSCE URODZENIA: 13.06.1996, Debreczyn, Węgry
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: Boston, Stany Zjednoczone
NARODOWOŚĆ: węgierska
ZAWÓD: uczennica
KLASA PRZELOTU: ekonomiczna
TOWARZYSZE PODRÓŻY: Sunyata O'Connor, starsza siostra
WIZERUNEK: Antonina Vasylchenko |
biografia
Matild Prohászka miała dwa lata, kiedy jej matkę wyrzucono z rodzinnego domu. Babka nie mogła pogodzić się z tym, że jej własna córka upadła tak nisko; podobno patrzyła na kobietę z obrzydzeniem, niewymowną odrazą — a kiedy już dopięła swego, kiedy spakowane od miesięcy walizki wreszcie stanęły po drugiej stronie ulicy, odetchnęła z ulgą. Sąsiedzi przestali łączyć ją z niechcianą niespodzianką, minione trzy lata stały się dla niej odległym koszmarem. Było już po wszystkim. Nieprawda. Kiedy Bernadett chowała rodzinne albumy i zamykała stary pokój córki na klucz, Emese błagała przyjaciół o pomoc. Szybko okazało się, że — pozornie strasznie ze sobą zżyta i bliska sobie — grupka licealnych znajomych była dużo mniej stabilna, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Nikt nie miał miejsca, wszyscy za to mieli rękawy pełne wymówek; udało jej się znaleźć tygodniowe schronienie u swojej byłej nauczycielki, ale nic nie jest proste, kiedy ma się dwuletnie dziecko i zero perspektyw na przyszłość. Z tygodnia zrobiło się pięć miesięcy. Emese zadzwoniła do rodziny dopiero wtedy — nie oczekiwała cudownego przebaczenia czy nagłego przyjęcia pod dach; co więcej, wcale tego nie chciała. Mamo, tato, na razie mieszkam u pani Vigné, Matild ma się dobrze, do usłyszenia. W grudniu 1999 podziękowała emerytowanej nauczycielce, ucałowała ją w policzek, obiecała dzwonić i wysyłać kartki na specjalne okazje, przyjęła obrazek ze świętym Stefanem, po czym wyniosła torby za drzwi i pomachała kobiecie raz jeszcze, biorąc córkę na ręce. Bagażem nie musiała się przejmować — dobytek miała skromny, walizki były dwie, mężczyzna z pewnością dałby sobie radę bez problemu. Albert był dobrym człowiekiem, co do tego nikt nie miał wątpliwości; przyjął kobietę z dzieckiem pod swój dach, zapewnił im wyżywienie, zrobił wszystko, aby tylko Emese udało się jak najszybciej znaleźć pracę — od czasu do czasu nawet zajmował się jej córką. Nigdy nie był dla niej ojcem, nigdy nie kazał się tak nazywać; Emese z kolei nie dotknął nawet palcem, chociaż nago widywał ją wielokrotnie — zapełnił nawet kilka szkicowników samymi aktami. Kochali się, ale inaczej. Matild została uznana przez rówieśników jako inna dość wcześnie — sprawiała wrażenie wycofanej, do wszystkiego podchodziła z dystansem, w kościele nie pisnęła ani słówkiem, chociaż miała tylko pięć lat. Niewielu rozumiało też brak ojca, skoro chodziła za rękę z jakimś mężczyzną; do dzieci mało docierało, ale z czasem przestały zwracać uwagę na wszelkie nieścisłości, powoli oswajając się z dziewczynką. Problemy zaczęły się, kiedy siedmioletnia Tilda nie chciała wykonać polecenia matki; nie pamięta już, o co chodziło, ale pamięta, że bolało. Emese zamknęła się potem w łazience i płakała przez dobre pół godziny, póki Albert nie wrócił do domu i nie wywarzył drzwi; dziewczynka nie usłyszała przeprosin, chociaż policzek wciąż piekł niemiłosiernie, ale wszystko szybko wróciło do normy. Nie zbuntowała się ponownie, odtąd postanowiła zrobić wszystko, aby matka przez nią nie płakała — uczyła się modlitw, chodziła na znienawidzoną gimnastykę, odcinała się od ciekawych opowieści Alberta, w pewnym momencie nawet spędzała całe niedziele w kościele. Emese stała się problematyczna. Marudna, rozkojarzona i przybita — nie przypominała już pełnej entuzjazmu młodej matki, przestała pisywać do pani Vigné, na córkę patrzyła z niezadowoleniem; musiała być lepsza, bardziej się starać, nie pyskować, podporządkować się. Mieć dobre oceny, stronić od chłopaków, chodzić do spowiedzi raz w tygodniu, dla pewności. W pewnym momencie zabrakło dachu nad głową; dziewięcioletnia Matild nie pisnęła słówkiem, kiedy Albert wynosił ich rzeczy na klatkę schodową, nie zareagowała też, kiedy ucałował ją w czoło i przeprosił, pokrótce wyjaśniając, że to nie jej wina. Znalezienie domu okazało się być dużo trudniejsze niż poprzednim razem; na ulicy spędziły kilka dni, zanim udało im się wreszcie skontaktować z rodziną. Dobrze, powiedziała babcia, ale tylko kilka dni. Dziadek wniósł torby do domu, ale połowę zostawił na parterze; skoro zostają tylko na chwilę, to nie będzie dla nich problem. Matild siedziała na końcu stołu, na krańcu krzesła, stała w najdalszym kącie, patrzyła w podłogę; byli dla niej obcy i nie wydawali się być nastawieni przyjaźnie, więc podczas pobytu u dziadków odezwała się ledwie kilka razy. A potem matka znalazła kolejnego mężczyznę, któremu mogła wejść na głowę. Iwan zupełnie różnił się od Alberta, Tilda nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Był wysoki, szeroki i zarośnięty, śmierdział piwem, palił kupne papierosy — które, według nauk Alberta, były dużo gorsze, cokolwiek mogło to znaczyć — i nie był wielce pozytywnie nastawiony. Matka kazała jej siedzieć cicho i grzecznie potakiwać, spełniać polecenia, nie wymądrzać się. Nie trzeba było jej tego wiele razy powtarzać, bo surowa mina mężczyzny wzbudzała w dziewczynce paraliżujący niemal strach. Z obecnością nieznajomego mężczyzny oswoiła się po miesiącu. Szeroki jak szafa Iwan przestał jej przeszkadzać, przestała być aż tak skrępowana; przez moment czuła się nawet bezpiecznie, póki nie uderzył matki, a matka nie uderzyła jej. Nie trwało to długo. Emese znowu spakowała walizki, ale tym razem sama je wyniosła — po cichu, w środku nocy, mając dokładnie zaplanowany cały wyjazd, chociaż jej córka nie miała zielonego pojęcia, co właściwie się dzieje. Po prostu siedziała cicho, jak zawsze, z różańcem w kieszeni kurtki, na wszelki wypadek. Przespała drogę na lotnisko. Do samolotu weszła kompletnie nieświadoma, niekontaktująca; dała poprowadzić się matce, zapiąć, przykryć kocem. Obudziła się na dobre dopiero we Francji, gdzie została zmuszona do wygramolenia się z maszyny i spędzenia kilku godzin na lotnisku. Nie pytała o szczegóły, dowiedziała się za to, że matka miała zamiar spełnić swój amerykański sen. Twój ojciec tam jest, powiedziała wtedy, a Tilda jedynie przytaknęła, nie do końca wierząc w jej słowa. Zamieszkały w Bostonie. Ojca nie odnalazły, bo podobno kilka lat wstecz wrócił do ojczyzny, znalazły za to kościół i spotkały proboszcza, który przyjął je do domu na czas bliżej nieokreślony, póki nie uda im się czegoś znaleźć; nigdy się nie udało. Emese zatrudniła się w pobliskim barze, chwaląc się marnym poziomem swojego angielskiego, córkę zagoniła do pomocy w kościele i nauki w szkole parafialnej, powoli wszystko zaczęło się układać. Matild czuła się obca na nowym kontynencie, ale przyzwyczaiła się do Ameryki dużo szybciej niż do Iwana; tutaj nikt nie mógł już ich skrzywdzić, tutaj było bezpiecznie. Z czasem Matild zamieniła na Mathildę, nauczyła się unikać niezręcznych rozmów i pytań, nie uczyć z zapałem nowych znajomych wymowy swojego nazwiska — to wszystko było już nieważne, matka miała rację. Boston był nowym miejscem, niemal tak samo śmierdzącym i brudnym jak to, w którego zakątkach się wychowała, nie był też jej domem, ale wydawał się być przyjazny, tyle wystarczyło. Raka szyjki macicy stwierdzono szybko i boleśnie, w maju, kilka tygodni przed jedenastymi urodzinami Matild. Wszystko stało się jasne pod koniec tego samego roku, kiedy odmówione modlitwy i godziny spędzone na nabożeństwach okazały się być bezcelowe, a dziewczyna przepłakała całą noc. Potem nie było już nic, smutny pogrzeb, mżawka, upadek ze schodów i blizna nad lewą brwią. Roczna żałoba w domu dziecka, uporczywe próby skontaktowania się z dziadkami lub Albertem, kompletny brak informacji z ojczyzny, problemy z dokumentami i rodzina chętna do adoptowania smutnej Węgierki. Minął kolejny rok, zanim faktycznie mogła znów zawitać w miejscu, które miała nazywać domem. Cała masa papierkowej roboty, gonitwy, zmiana nazwiska, zapisu imienia, potem znalezienie odpowiedniej szkoły, wypakowanie kilku ubrań do szafy i ułożenie książek na półce. Kompletna zmiana otoczenia, to już nie katolicki reżim; przyzwyczajenie się do nadzwyczajnej swobody i pogody ducha zajmie jej sporo czasu. Różaniec schowała pod poduszką, potem się gdzieś zawieruszył — szukała kilka tygodni, ale pogodziła się ze stratą; obrazek ze świętym Stefanem wcisnęła między tomiki poezji, a w kościele przestała się pojawiać. Z nowymi rodzicami dostała też młodszego brata-Mulata i starszą siostrę, śmieszny pakiet. Docenia wszystkie starania i jest wdzięczna za pomoc, ale nie czuję się częścią — dość ekscentrycznej, jeżeli ktoś chciałby zapytać ją o zdanie — rodziny; znowu jest obca, inna, nie taka jak trzeba. Za wszelką cenę chciałaby się poprawić, nie ma zamiaru być ciężarem. Tęskni za matką, a za jakikolwiek kontakt z Albertem dałaby się pochlastać; czasem płacze w środku nocy z bezsilności, ale jest mistrzynią kamuflażu.
charakter
Wycofana, cicha i skromna. Z przyzwyczajenia stroni od nowych ludzi. Może sprawiać wrażenie chorobliwie wręcz nieśmiałej, ale przy bliższym poznaniu zyskuje; potrafi się uśmiechać, potrafi się wygłupiać, potrafi też zażartować, wszystko zależy od towarzystwa, w którym się obraca. Przede wszystkim jednak zamknięta w sobie, nieczęsto mówi o swoich ewentualnych problemach czy przeszłości, wszelkie pytania grzecznie zbywa. Ułożona i dobrze wychowana, wydaje się być wręcz aż nadto cnotliwa, chociaż powoli żegna się z naukami matki o tym, że Boga trzeba się przede wszystkim bać. Uparta, w nowym domu wyrobiła w sobie pewne ambicje i ujrzała nowe perspektywy, ale wciąż za mało asertywna; potrzebuje czyjegoś wsparcia, aby poczuć się w pełni pewnie, czy to we własnej skórze, czy ze swoim zdaniem. Dzieciństwo spędziła głównie pomagając matce w domu i czytając, więc można uznać ją za zaradną i całkiem bystrą — nic jednak wielce przekraczającego normę.
umiejetnosci
Jako dziecko uczęszczała na zajęcia z gimnastyki, po których teraz pozostała jej giętkość i podstawowe akrobacje; te bardziej skomplikowane musiałaby sobie przypomnieć, porządnie się rozgrzać. Pływać nauczyła się stosunkowo niedawno, ale w wodzie czuje się wystarczająco pewnie, aby nie utonąć i nie zacząć panikować. Ponadto potrafi też coś ugotować, zapobiegać małym domowym katastrofom i opatrywać drobne rany; z kondycją tylko u niej trochę gorzej niż jeszcze kilka lat temu, ale wciąż potrafi pobiec całkiem szybko.
dodatkowe informacje
△ JĘZYKI: węgierski, angielski, podstawy niemieckiego i rosyjskiego △ ZAWARTOŚĆ BAGAŻU: zapas bielizny, dwie za duże, workowate koszulki, cztery koszule, dwie pary spodni, w tym szorty, jedna spódnica przed kolano, kurtka przeciwdeszczowa, jedna grubsza bluza, sandały, dwa ręczniki, kosmetyczka, pocztówki, aparat, ładowarka, kieszonkowe wydanie Folwarku zwierzęcego △ INNE: ma problemy ze snem i odpornością; woli książki od ludzi; od lat nie rozstaje się z naszyjnikiem, który dostała na urodziny od Alberta; zachowała tylko jedno zdjęcie matki, które teraz grzecznie czeka na nią w Bostonie; mając lat dwanaście i przebywając w domu dziecka została zepchnięta ze schodów — nie ma pojęcia przez kogo i dlaczego, ale po całym wypadku została jej tylko jasna, cienka blizna nad lewą brwią; robi wszystko, aby wyzbyć się akcentu, ale wciąż można bez problemu wychwycić różnice w mowie jej i rodowitego Amerykanina; chciałaby kiedyś wrócić do Debreczyna, chociaż wciąż tylko upewnia się w tym, że to fatalna decyzja; do Los Angeles leciała ze starszą siostrą, wracały z ratowania wombatów
Ostatnio zmieniony przez Mathilda O'Connor dnia Pon Wrz 21, 2015 11:45 am, w całości zmieniany 1 raz |
|
Dane osobowe : 25 lat | stewardessa | wdowa | pół Brazylijka, pół Australijka | 180 cm
Znaki szczególne : krótkie włosy w kolorze blond | czasami przechodzące w błękit, jasnoniebieskie oczy | praktycznie non stop czerwone usta
Ubiór : gruby łańcuszek ze srebrnym krzyżem łacińskim, personalizowany, grawer ANGELO na pionowej części z tyłu, przy skórze pod koszulką | kolczyki-liski ze złota (wkręty) | długie spodnie damskie w stylu kowbojskim | biała koszulka męska | niebieska koszula damska z długimi rękawami | kowbojki | cienkie rajstopy podarte przy kolanach
Ekwipunek : Dziecięcy plecak moro, a w nim: krem nawilżający, paczka mokrych chusteczek, czarna farba do włosów, maskara, dwie tabletki paracetamolu, dwie grube frotki, zeszyt, komplet kolorowych kredek, pluszowy miś, strój stewardessy [podarta sukienka, porwany żakiet, baleriny na niskim obcasie], pięć kiełbasek, dwie tortille, butelka koniaku, opakowanie tabletek antykoncepcyjnych, buteleczka wody utlenionej, poradnik Kamasutry, pusta butelka.
Stan zdrowia : drobne ranki na twarzy i wierzchach dłoni |oczyszczone rany po szkle powbijanym w plecy - hipsterska wersja jeżozwierza | rozcięty łuk brwiowy - bo naturalne farby do twarzy są w cenie
Punkty : 673
| Temat: Re: Mathilda O'Connor Pon Wrz 21, 2015 2:31 pm | |
| witaj na Wyspie!
Cieszymy się, że zdecydowałaś się do nas dołączyć i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na długo! Pamiętaj, że przed rozpoczęciem rozgrywki musisz założyć jeszcze informator oraz zarezerwować miejsce w samolocie. Punkty za Kartę otrzymasz po założeniu Informatora. Jeśli będziesz mieć jakieś uwagi lub pytania - pisz śmiało, od tego tutaj jesteśmy! (: Uwagi do Karty: Fascynująca osoba w fascynującym miejscu... Jaki fascynujący zbieg okoliczności! Nie będę Cię długo trzymać, bo zaraz mi trzeba będzie internety wiaderkami nosić. Leć, baw się dobrze! |
|