IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Franklin Moran


 

 Franklin Moran

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Franklin Moran


Franklin Moran
https://wyspa.forumpolish.com/t205-franklin-moran#1124 https://wyspa.forumpolish.com/t207-franklin#1133om https://wyspa.forumpolish.com/t206-franklin-moran
Multikonta :
Felicia

Dane osobowe :
37 lat; pilot; Telfer, Australia

Znaki szczególne :
podłużna, około 5-centymetrowa blizna na lewej piersi, bransoletka z rzemyków ze srebrną zawieszką w kształcie podkowy na prawym nadgarstku, złota obrączka na środkowym palcu lewej ręki

Ekwipunek :
strój pilota

Stan zdrowia :
kilka rozcięć na twarzy, opuchnięcie okolicy narządów intymnych

Punkty :
147


Franklin Moran Empty
PisanieTemat: Franklin Moran   Franklin Moran EmptyPon Sie 17, 2015 2:13 am

Karta Pokładowa
Oceanic Airlines | Sydney, Australia → Los Angeles, USA | 22-09-2014
dane osobowe

IMIĘ I NAZWISKO:
Franklin Moran

DATA I MIEJSCE URODZENIA:
29 maja 1977r; Telfer, Australia

MIEJSCE ZAMIESZKANIA:
Melbourne

NARODOWOŚĆ:
Australijczyk

ZAWÓD:
Pilot samolotów pasażerskich

KLASA PRZELOTU:
Kabina pilota

TOWARZYSZE PODRÓŻY:
Pierwszy pilot, drugi pilot  i piękne stewardessy

WIZERUNEK:
Lucas Bernardini
biografia

Zawsze kochałem latanie. Wiem, jak banalnie to brzmi w ustach kogoś takiego jak ja, ale… Zawsze kochałem latanie. Kochałem też błękit nieba, biel chmur, żółć słońca. Kochałem błysk błyskawic podczas burzy, blask księżyca w każdej jego fazie i poświatę gwiazd obsypujących nieboskłon niczym piegi na uśmiechniętej twarzy. Kochałem także samoloty, przelatujące nad moją głowią chociaż wiem, jak banalnie to brzmi w ustach kogoś takiego jak ja.
Był taki czas, kiedy niebo nad całym światem było wyjątkowo niespokojne, przykryte szarymi kłębami dymu i morzem maszyn, które z dołu musiały wyglądać jak stado much. Ich silniki buczały tak głośno, że ludzie zakrywali uszy, aby nie słyszeć tego wywołującego grozę odgłosu. Choć być może czynili to ze strachu, ponieważ ten dźwięk nie kojarzył się z niczym dobrym. Był taki czas, kiedy te potężne i piękne maszyny siały zniszczenie, kiedy z ich wnętrz wylatywały ogromne pociski zabijające tysiące osób, niszczące tysiące domów. Ktoś przez nie płakał. Ktoś stracił matkę, syna, ukochanego. I wiem, jak to zabrzmi i jak musiało to brzmieć z ust małego dzieciaka, ale naprawdę chciałbym tam wtedy być. Chciałbym słyszeć ten odgłos. Widzieć te chmury, obserwować wielkie, latające maszyny, które opanowały niebo nad światem. Chciałbym być w nich, przytrzymywać stery i stawać się jednością. Nie chciałem zabijać, pragnąłem jedynie czuć, jak moje ciało łączy się wraz z kupą metalu, jak ziemia ustępuje pod moimi stopami, jak niebo staje się przyjacielem. Domem
Rodzice zwykli mówić, że zawsze chodziłem z głową w chmurach. Przy każdej możliwej okazji, gdy spotykaliśmy się po latach na wspólnych obiadach czy świętach powtarzali, że moje myśli i marzenia zdecydowanie wykraczały poza atmosferę ziemską. Pamiętam też, że żartowali, iż moje stopy zbyt często odrywały się od powierzchni ziemi, ponieważ moje myśli były zbyt silne, aby utrzymać mnie w dole. Założę się, że wtedy nie mieli jeszcze pojęcia, jak wielką mieli rację.
Telfer w zachodniej Australii nie było wielkim miasteczkiem. Szczerze mówiąc, zanim się urodziłem, było w nim równo 499 mieszkańców, a że byłem jedynym, który urodził się w dniu 29 maja 1977r., zostałem numerem 500. W ten właśnie sposób, moje zdjęcie trafiło na pierwszą stronę lokalnej gazety, burmistrz mieściny wyprawił przyjęcie na moją część, a pewien mężczyzna uradowany pobiegł do obu tablic z napisem „Witamy w Telfer” aby zmienić tabliczkę z populacją naszego miasta.
Cóż, przynajmniej zawsze tak właśnie to sobie wyobrażałem. Nie chodzi o gloryfikację wydarzenia, jakim było moje przyjście na świat. Nigdy nie uważałem i uważać nie będę, abym był człowiekiem wyjątkowym, jednak w tak małym mieście jak to znało się prawie wszystkich. Dotychczas rodzice mają w zwyczaju żartować, że jestem ich numerem 500. Pięćsetny człowiek w ich małym świecie, ponieważ nigdy nie widzieli innego świata niż Telfer i rodzinna farma, ponieważ te 500 osób było dla nich niczym całe miliony, które żyły gdzieś dookoła. Nigdy też nie próbowałem w nich tego zmienić, dlatego kiedy opuściłem rodzinny dom i przeniosłem się do Melbourne nie miałem im za złe, że nigdy nie postanowili mnie tam odwiedzić. Dla nich był to koniec wszechświata, inne życie, o którym nie mieli pojęcia i którego nie chcieli poznać.
Będąc mały lubiłem siadać na ganku przed naszym domem i obserwować gwiazdy. Matka zwykła wtedy otulać mnie ciepłym kocem, przynosząc mi kubek gorącego kakao i pozwalać, abym chociaż przez chwilę pobył z własnymi myślami, odcięty od codziennego życia i gwaru dookoła. Nie pamiętam bowiem, aby w domu Moranów kiedykolwiek panowała cisza. Byłem najmłodszy z czwórki rodzeństwa, ale wbrew pozorom to nie ja powodowałem najwięcej hałasu. Moi dwaj bracia, Joseph i Joshua, byli bliźniętami. Kiedy patrzyłem na nich stojących obok siebie miałem wrażenie, że znajduję się w dziwnym śnie, w którym wszystko dookoła staje się podwójne. Jednak, w przeciwieństwie do tego, co można by przypuszczać, wygląd był jedynym, co mieli ze sobą wspólnego. Pamiętam, że kłócili się o wszystko, od miejsca przy stole podczas obiadu do tego, który z nich jest lepszy w futbolu. Ta gra, której ja sam nigdy nie potrafiłem zrozumieć, była jedyną pasją którą podzielali i jednocześnie tą, która wywoływała między nimi najgorsze sprzeczki. Założę się, że byli jedyni w swoim rodzaju, ponieważ nigdy nie spotkałem ludzi, którzy byli do siebie tak bardzo podobni, a jednocześnie istniałoby między nimi więcej różnic niż podobieństw.
Kiedy więc wychodziłem na zewnątrz i pozwalałem, aby mój umysł szybował w górę najwyżej jak był w stanie, miałem możliwość odciąć się choć na krótką sekundę od tego, co mimo iż kochałem, na co dzień bywało wielkim ciężarem. Potrafiłem spędzić tak całą noc, skupiając swój wzrok na jednej, najjaśniejszej z gwiazd i zastanawiać się, czy gdzieś znajduje się osoba, która patrzy w tą samą gwiazdę i myśli o mnie jako o kimś, kto właśnie robi to samo. Czasem, kiedy zaraz po zajściu słońca siadałem na zewnątrz, ciesząc się ciepłym wiatrem owiewającym moją ukrytą w ciemności twarz, poranne promienie budziły mnie już we własnym łóżku. I, jak każde dziecko, starałem się odkryć tajemnicę dzieciństwa, w jaki sposób trafiałem w to miejsce.
Nie będzie zaskoczeniem jeśli powiem, że naprawdę kochałem moją rodzinę. I wiem, że oni kochali mnie tak samo mocno, jak kochali siebie nawzajem. Między moimi rodzicami nie było kłótni, nie krzyczeli też na nas i nie nakładali kar za banalne przewinienia i niewinne błędy dzieciństwa. Nie mogę też jednak powiedzieć, że nie wychowywali nas dobrze. Ojciec prowadził farmę i już od wczesnych lat wraz z moimi braćmi uczyliśmy się, jak dbać o to, aby jedyne źródło utrzymania, nawet po jego śmierci, prosperowało w jak najlepszy sposób. Wypasaliśmy więc owce, szkoliliśmy, jak je karmić, czyścić i golić, pielęgnowaliśmy konie i dbaliśmy  o krowy, które codzienne przynosiły nam świeże mleko. Mając 12 lat umiałem więc przyjąć poród małego jagnięcia i doskonale zapamiętałem chwilę, w której uczestniczyłem w tym po raz pierwszy.
Tamto czerwcowe popołudnie było wyjątkowo upalne i wszystkie zwierzęta zdesperowane poszukiwały choć odrobiny chłodu. Razem z ojcem polewaliśmy je chłodną wodą, aby przez chwilę mogły zażyć tej przyjemności i nie męczyły się w pełnym słońcu, którego niestety nie byliśmy w stanie ugasić. Wyszedłem na chwilę z domu, aby na polecenie opiekuna odkręcić kran, gdy zobaczyłem, jak jedna z ciężarnych owiec przewraca się na ziemię, wydając przeraźliwe dźwięki. Zawołałem więc ojca, z błyskiem w oczach przyglądając się, jak misternie przygotowuje się do przyjęcia porodu. Zawsze wiedziałem, że bardzo kochał swoje zwierzęta, które stanowiły dla niego część całej rodziny, jednak wtedy, gdy jedną dłonią głaskał owcę po głowie, przemawiając spokojnym głosem, gdy mi w tym czasie przypadł zaszczyt wyciągania z jej ciała nowego życia, wtedy miałem wrażenie, że chciałbym być taki jak on. Chciałem kochać wszystkie zwierzęta, chciałem je uspokajać podczas porodów, nadawać imiona ulubionych postaci ze starych filmów i książek i patrzeć, jak rosną i rozwijają się pod moim czujnym okiem. Był dla mnie wzorem, autorytetem. Wtedy, mając zaledwie 12 lat, byłem już pewien, że będę taki jak on i że to mnie przypadnie opieka nad jego majątkiem, gdy sam nie będzie już wstanie poradzić sobie z siłą chorej krowy czy osiodłaniem zbuntowanego ogiera. Nikt, nawet ja sam, nie podejrzewał, że wszystko jeszcze ulegnie zmianie.
W Telfer nie było szkoły, dlatego każdego ranka wstawałem jeszcze przed wschodem słońca, aby przejść kilka kilometrów do oddalonego od naszego domu przystanku, na którym zatrzymywał się autobus wożący wszystkie dzieci w wieku szkolnym do sąsiedniego, o wiele większego miasta. Szkoła jednak nie stanowiła większego obowiązku; nikt specjalnie nie pilnował tego, czy pojawialiśmy się codziennie na lekcjach, czy zostawaliśmy w domu aby pomóc rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa. Mimo wszystko jednak rodzice zawsze przykładali wagę do naszej edukacji i o ile nie naciskali na nas, abyśmy wybrali się na studia, pragnęli, żeby cała nasza czwórka ukończyła chociażby liceum. Dlatego kiedy moja starsza siostra, Elizabeth, oświadczyła, że wyjeżdża do Sydney aby rozpocząć naukę w szkole filmowej i spełnić swoje marzenie bycia sławną reżyserką, James i Sarah wyprawili przyjęcie pożegnalne, aby pokazać, że podjęta przez nią decyzja spotkała się z aprobatą całej rodziny. Jednak jeszcze szczęśliwsi byli wtedy, gdy bliźniacy postanowili po szkole zostać w domu i przejąć część obowiązków ojca. Założę się, że liczyli, iż i ja pójdę w ich stronę. I chociaż wiem, że późniejsze decyzje, które podjąłem nie zawiodły ich oczekiwań, wciąż czasem spotykam się z wyrzutami sumienia.
Od małego uwielbiałem chodzić do szkoły. Gdy moi bracia spędzali całe wolne popołudnia na ćwiczeniu swoich sportowych umiejętności, ja przesiadywałem w swoim pokoju pochłaniając książkę za książką i słuchając płyt winylowych ulubionych zespołów, które znalazłem na strychu mojego domu. Zdobywanie wiedzy przychodziło mi niespodziewanie łatwo i każdy kolejny nauczyciel powtarzał, abym nie zmarnował swojego talentu. Ja jednak przez długi jeszcze czas utrzymywałem, że po szkole nie opuszczę małego Telfer i będę dokładnie taki jak James. Oczywiście, poza ogromną farmą, książkami czy muzyką miałem też inne pasje, których nigdy nie podejrzewałem o przejęcie kontroli nad moim własnym światem.
Pan Whittaker był moim wychowawcą i jednocześnie jednym z dorosłych, których naprawdę podziwiałem. Był naprawdę inteligentny, zabawny i, co więcej, nikt nie dorównywał mu w kontaktach, które miał z dziećmi w każdym wieku. Miał w sobie pewną magiczną moc, która sprawiała, że gdy mówił, każdy słuchał go jak zaklęty. Potrafił naprawdę czarować swoim sposobem bycia a także umiejętnością zaszczepiania w młodych pokoleniach pasji, których pielęgnowanie, jak utrzymywał, było najważniejszą częścią życia każdego człowieka. Do dziś pamiętam ten moment, kiedy wszedłem do pustej klasy i zastałem go sklejającego drewniany model samolotu. Był człowiekiem, który uratował mu życie i gdybym mógł zrobiłbym wszystko, aby podziękować mu w należyty sposób.
Oprócz bycia doskonałym nauczycielem i dobrym człowiekiem, pan Whittaker był także bliskim i starym przyjacielem mojego ojca, przez co dość często gościł w naszym domu na niedzielnych obiadach. To on, kiedy moi rodzice musieli wyjść z domu, zostawał ze mną i moim rodzeństwem, grając w różne gry i sprawiając, że każda minuta w jego towarzystwie była ciekawsza od poprzedniej. Był pierwszym człowiekiem, w którym zakochała się moja siostra i pierwszym, który zaszczepił we mnie pasję latania. Snuł opowieści o historii lotnictwa, pokazywał książki z rysunkami samolotów i obdarowywał modelami samolotów, nad których składaniem spędzaliśmy długie godziny. Szybko to właśnie jego zainteresowania, które pozwoliłem mu na siebie przelać, sprawiły, że staliśmy się przyjaciółmi. W jego domu gościłem częściej niż w domu jakiegokolwiek kolegi z mojej szkoły, do niego biegłem z problemami, o których bałem się powiedzieć moim rodzicom. Stał się powiernikiem moich dziecięcych sekretów, młodzieńczych rozterek i osobą, która pomagała podejmować najcięższe decyzje.
Znów siedziałem na ganku mojego domu, wpatrując się w ciemne niebo. Miałem wrażenie, że ktoś zgasił księżyc i gwiazdy, a cała okolica pogrążyła się w przerażającej ciemności. Przejmujący chłód ogarniał całe moje ciało, gdy uporczywie śledziłem wzrokiem drobne światełka przesuwające się na nocnym nieboskłonie. Zastanawiałem się nad tym, jacy ludzie znajdują się na pokładzie tego samolotu. Dokąd zmierzają? Jak się czują? Czy uciekają w poszukiwaniu lepszego życia, zmierzają aby spotkać się z ukochanymi ludźmi, spełniają marzenia czy też pracują? Śpią, czy może patrzą w ziemię pod ich stopami i myślą osobach, które znajdują się w dole? Nie znałem odpowiedzi na te pytania, uwielbiałem jednak rozmyślać o wszystkich tych, którzy ufają pilotom i pozwalają, aby przez te godziny spędzone na pokładzie ich życie znajdowało się w rękach zupełnie obcych ludzi.
Spojrzałem na wymiętą kartkę ściskaną w dłoni i delikatnie rozprostowałem ją w swoich dłoniach. Broszurka szkoły lotniczej, spełnienie moich najgłębszych marzeń. Przez te wszystkie lata pragnienie latania, wzniesienia się w powietrze i poczucia dreszczu adrenaliny, kiedy życie ludzi i moje własne znajdowało się w moich rękach ogarniało każdy fragment mojego życia. Choć początkowo traktowałem to jako hobby, zainteresowanie, z którym nie zamierzałem uczynić nic więcej oszukując samego siebie, że chcę pójść w ślady mojego ojca, z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Zacząłem zauważać świat poza Telfer, wszystkie te możliwości, które stoją przede mną otworem. Słuchałem opowieści siostry o Sydney i chciałem znaleźć się tam gdzie ona. Składałem modele z panem Whittakerem i zacząłem pragnąć, aby drewniane figurki urosły do rzeczywistych rozmiarów, abym mógł usiąść w ich wnętrzu, chwycić stery w dłonie i po prostu polecieć. Wiedziałem, czego chcę, dlaczego jednak wciąż miałem w sobie tyle wątpliwości?
Nie powiedziałem rodzicom o moich pragnieniach. Owszem, wiedzieli, jak bardzo uwielbiam lotnictwo i jak wielką czcią darzę niebo nad naszymi głowami, jednak nigdy nie próbowałem wspomnieć, że chcę czegoś więcej niż życia na farmie. Kiedy nadeszła ta chwila, w której powinienem podjąć decyzję i zrobić krok w przód, biłem się z własnymi myślami. Nie chciałem ich zawieść, nie chciałem złamać danej im jakiś czas temu obietnicy. Każdego dnia wpatrywałem się w niebo i czułem, jak moje serce wyskakuje mi z piersi i ucieka w zupełnie innym kierunku. Musiałem być odważny. Musiałem walczyć o to, czego pragnę, jednak wszystko wydawało się o wiele za trudne. A ja czułem się zagubiony.
W końcu postanowiłem zrobić ten krok. Usiadłem naprzeciw nich, uśmiechając się blado i wysuwając w ich stronę tą samą, pogiętą ulotkę. Oboje spojrzeli na nią zdziwieni, po czym obdarzyli mnie ciepłym uśmiechem mówiąc, że czekali, aż w końcu im powiem. Wiedzieli od początku. Podejrzewali, że nie będę potrafił usiedzieć w tym miejscu i zdziwiliby się, gdybym postanowił tam zostać. Tydzień później stałem ze spakowanymi walizkami przed samochodem, który dostałem od ojca na 18 urodziny, gotowy odbyć podróż do oddalonego o prawie 5 tysięcy kilometrów Melbourne. Wtedy też pierwszy raz leciałem samolotem i zakochałem się w widoku powierzchni ziemi z okienka samolotu. Zakochałem się uczuciu, które towarzyszy człowiekowi gdy maszyna podrywa się z ziemi do góry. W tamtym momencie czułem się w swoim żywiole, znajdowałem się w miejscu, w którym chciałem spędzić całe moje życie.
To miasto było moim marzeniem. Nie mogłem doczekać się chwili, w której dostanę licencję pilota i pierwszy raz wejdę na pokład samolotu nie jako pasażer, ale jako pilot. Okres wszystkich testów był najbardziej stresującym w moim życiu. Moje wyniki musiały być idealne, wszystko w moim organizmie musiało chodzić jak w szwajcarskim zegarku.
Byłem młody i gotowy, aby rozpocząć pracę. Nauka w szkole lotniczej i zdobycie licencji, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, minęła szybciej niż mogłem się spodziewać. Byłem w niebie, kiedy dostałem pierwszą pracę. Starsi fachem piloci chwalili mój zapał, chęć nauki i przyjmowania praktycznych rad. Z moich oczu zionęła pasja, kochałem te wielkie maszyny, kochałem zapach paliwa, starty i lądowania, chmury, w których szybowaliśmy, uczucie bliższości z niebem i w tamtym momencie nie sądziłem, że może być cokolwiek, co darzyłbym taką miłością.
A jednak.
Margot i ja poznaliśmy się w najbardziej banalny sposób. Biegłem właśnie przez zatłoczone lotnisko w białej koszuli, tym razem pędząc prawie spóźnionym na lot do domu na przyjęcie z okazji rocznicy ślubu moich rodziców. Ona po prostu stanęła na drodze, będąc ofiarą mojego gapiostwa. Kubek z gorącą kawą wypadł mi z dłoni, a jego zawartość wylądowała na jej koszulce, parząc delikatną skórę. Byłem pewien, że stanąłem twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Kiedy spojrzałem w jej piękne oczy i delikatną twarz okoloną jasnymi jak promienie słońca włosami miałem wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Tamtego dnia nie dotarłem do domu, trafiłem do najlepszej w mieście francuskiej restauracji, starając odkupić swoją winę. Po jednej kolacji przyszły następne, a po dwóch latach stanęliśmy na ślubnym kobiercu w ogrodzie moich rodziców, mając wrażenie, że nic nie może stanąć na drodze naszemu szczęściu.
Uwielbiałem powroty do domu. Margot za każdym witała mnie tak, jak byśmy nie widzieli się kilka lat. Kiedy wchodziłem do naszego mieszkania, wciągała mnie do środka zarzucają mi dłonie na szyję. Długimi, szczupłymi palcami rozpinała guziki mojej marynarki, odwieszając ją na wieszak, wyciągała koszulę ze spodni i za dłoń prowadziła do pokoju, gdzie na stole czekała wystawna kolacja. Cieszyliśmy się każdą godziną spędzoną w swoim towarzystwie, chodziliśmy na długie spacery i staraliśmy się zachowywać tak, jakby moja praca nie stanowiła żadnej przeszkody. Pierwsze lata były cudowne, czekałem z niecierpliwością na kolejne spotkanie z ukochaną żoną, na poczucie dotyku jej dłoni na swojej szyi, na objęcie jej szczupłej talii i złożenie niezliczonych pocałunków na delikatnych, malinowych ustach. Naprawdę się kochaliśmy, ona i moja praca były całym naszym światem. Mogłem godziny wpatrywać się w jej cudowne, błyszczące oczy i zapewniać o nieskończonej miłości, która rozsadzała moje serce.
Z czasem zaczęło być gorzej. Chciała mieć mnie tylko dla siebie i nie mogła spojrzeć mi w oczy, kiedy znów wyjeżdżałem. Byłem pracoholikiem i nie próbowałem tego ukrywać, jednak Margot nie była w stanie tego zaakceptować. Nie było więcej kolacji i gorących powitań. Nie było spacerów czy długich rozmów do wczesnych porannych godzin.
Tamtego dnia nie miało być mnie w domu. Wróciłem jednak do Melbourne, odmawiając jednego lotu i korzystają z zaległych dni urlopu, których nigdy nie potrafiłem wykorzystać. Chciałem naprawić nasze małżeństwo, pokazać jej, że ciągle mi na nim zależy. Otworzyłem drzwi własnym kluczem, wchodząc cicho do domu. Już po pierwszej minucie miałem wrażenie, że coś się zmieniło. Na wieszaku wisiała męska kurtka, która nie należała do mnie, a w przejściu stała para butów, których nigdy nie widziałem na oczy. Przeszedłem do sypialni, aby ujrzeć tam Margot w towarzystwie innego, nieznanego mi wcześniej mężczyzny. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć, dlatego po prostu zamknąłem drzwi i przeszedłem do kuchni, wyciągając z szafki butelkę whisky. Nalałem trunku do szklanki, siadając na kanapie w salonie i czekając. Po chwili wyszła ubrana w koszulę tego mężczyzny, podsuwając mi papiery rozwodowe i mówiąc, że czekała, aż wrócę, aby mi o tym powiedzieć. Nie wyglądała, jakby było jej przykro. Nie próbowała nawet przepraszać, zapewne sądząc, że na to zasłużyłem. Podniosłem się z miejsca, podchodząc i obejmując ją ciasno. Nie opierała się, nie próbowała nawet uwolnić się z mojego uścisku. Przyłożyłem usta do jej ucha, delikatnie muskając jej skórę i wdychając znajomi mi zapach przeplatany ostrymi, męskimi perfumami. Wciąż ją kochałem i nie próbowałem powstrzymać rozdzierającego moje wnętrze uczucia. Jedyne, co jej powiedziałem, to to, że ma czas do zachodu słońca, aby zabrać wszystkie swoje rzeczy. Następne było trzaśnięcie drzwiami i dźwięk znajomego miasta oraz promienie słońca palące moją twarz. Kiedy wróciłem wieczorem nie było śladu, aby Margot kiedykolwiek tam była.
Tęskniłem za nią cholernie. Nie załamałem się jednak, kiedy wracałem z pracy do pustego mieszkania. Wciągnąłem się jeszcze bardziej w wir mojej pracy i coraz rzadziej wracałem do Melbourne. Stałem się jeszcze lepszy, jeszcze dokładniejszy i bardziej zdesperowany. Nie widziałem już świata poza tym, który oglądałem przez przednią szybę samolotu. Kiedy na kolejne święta do domu wróciłem sam, rodzice nie pytali, dlaczego u mego boku nie zjawiła się Margot. Wiedziałem, że Ellie im powiedziała i byłem naprawdę wdzięczny, że nie próbowała zadawać pytań.
Moim nowym domem było lotnisko, czułem się w swoim żywiole, pracując i oddając się pasji, nie czując się przez nic ograniczony. Jednocześnie starałem i wciąż staram się zapomnieć, ponieważ stare rany w dalszym ciągu nie zagoiły się do końca. Z niecierpliwością wyczekuję kolejnego lotu, z pasją pakując podręczny bagaż i zasiadając w kabinie pilota z tak dobrze znanymi mi już ludźmi. Kocham swoją pracę i to jedyne, co naprawdę się dla mnie liczy.

charakter

Franklin zawsze uważał siebie za człowieka dobrego w każdym tego słowa znaczeniu. Nie warto jest jednak mylić to pojęcie z byciem idealnym, ponieważ mężczyzna dobrze wiedział, że ideały nie istnieją. A nawet jeśli, on na pewno nie był jednym z nich. Nigdy nie należał także do osób najbardziej towarzyskich, wizyty w barach czy na głośnych imprezach wolał zamienić na kameralne kolacje w gronie najbliższych znajomych przy kieliszku dobrego wina, szklance whisky czy brandy. Mimo wszystko nawiązywanie znajomości i zjednywanie sobie nowych osób zawsze przychodziło mu dosyć łatwo. Miał w sobie pewien dar, który sprawiał, że ludzie chcieli poznać go bliżej i jeśli sam nie miał na to wielkiej ochoty, starał się zachować to dla siebie. Podobnie jak wszelkie inne, niezbyt taktowne uwagi, którymi dzielił się tylko z najbardziej zaufanymi ludźmi. W dzieciństwie, młodości czy także dorosłym życiu nie posiadał jednak wielkiej grupy przyjaciół, a jedynie kilka najbliższych osób, które w jakiś sposób się do niego zbliżyły i zdążyły poznać go o wiele głębiej niż inni, miejący z nim zaledwie przelotny kontakt.
Zawsze był także człowiekiem uczciwym, który potrafił rozróżnić dobro od zła. Mężczyzna o silnym kręgosłupie moralnym i jeszcze silniejszej psychice, która potrafi wytrzymać nawet największą presję otoczenia czy wewnętrzny kryzys. Choć po odejściu ukochanej żony z jego twarzy zniknęło dawne ciepło i blask a on sam wyglądał tak, jakby ktoś zgasił lampkę rozjaśniającą jego wnętrze, potrafił szybko stanąć na nogi i na nowo wciągnąć się w dawną rutynę, która okazała się wystarczającym dla niego lekiem. Moran ma trzeźwy umysł, potrafi podejmować istotne decyzje w mgnieniu oka i nie poddaje się, kiedy dostrzega szansę na wyjście nawet z najcięższej sytuacji. Kiedy trzeba, potrafi doskonale odsunąć wszelkie uczucia na bok i działać niczym robot, mając na względzie dobro siebie i ludzi dookoła niego. Życie pokazało mu, że świat tak naprawdę nie jest piękną, baśniową krainą, w której los każdego człowieka ukierunkowany jest na spełnienie jego najskrytszych marzeń i życie w pełnym szczęściu. Chociaż jego dzieciństwo mogło wydawać się idealne, jako że wychowywał się w pełnej i kochającej się nawzajem rodzinie, gdzie nabrał cech człowieka kulturalnego i szlachetnego, o szczerym sercu, kiedy jego niebo przykryły czarne chmury odkrył, że nie można być wiecznie szczęśliwym. Odciął się od dawnych znajomych i zupełnie zmienił swoje nastawienie do świata, nabierając w nawyk oraz głos odrobinę sarkazmu i ironii, które niejednokrotnie dały się we znaki ludziom, którym wciąż na nim zależało i którzy starali się stanowić oparcie wtedy, kiedy jedynym, czego potrzebował, była praca. Nigdy jednak nie pozwolił, aby prywatne życie odbiło się na jego pracy, wciąż pozostają perfekcjonistą oraz pracoholikiem.
Choć nigdy nie przyznał tego na głos, uwielbia zbierać pochwały i wiedzieć, że ludzie w pewien sposób szanują go jako człowieka. To daje mu poczucie dobrze wykonanej pracy, a także bycia człowiekiem, któremu nie boi się spojrzeć w oczy stojąc przed lustrem – mężczyzną silnym i zdeterminowanym, który potrafi wziąć swoje życie we własne dłonie i pokierować nim niezależnie od innych, nadając mu wybrany przez siebie kierunek. Uwielbia więc poczucie stabilności i kontroli nad sytuacją, choć nie jest człowiekiem, który z desperacją dąży do władzy. Wystarczy mu, że póki co potrafi zapanować nad własnym, prywatnym światem.

umiejetnosci

Wychował się na farmie i osiemnaście lat swojego życia spędził pomagając ojcu w opiece nad zwierzętami czy w uprawie różnych jadalnych roślin. Dużą część swojego dzieciństwa spędził także w okolicznych lasach na biwakach, podczas których wraz z ojcem i braćmi polował, spędzając czas na łonie natury. Ze światem przyrody jest więc za pan brat, umiejąc posługiwać się bronią, rozpalać ognisko z niczego czy oporządzać i tropić dzikie zwierzęta i choć minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz praktykował te wszystkie czynności, wciąż doskonale pamięta każdą upalną noc spędzoną pod gołym niebem i każdą zabitą sarnę. Jako dziecko mieszkające na farmie potrafi także wspiąć się na drzewa i nie straszne mu pobrudzenie sobie rąk, ewentualnie całego ciała.
Franklin jest także sprawny fizycznie. Zawsze liczył się dla niego zdrowy tryb życia, dlatego używki w jego codzienności były prawdziwą rzadkością.  Alkohol pijał okazjonalnie, a papierosów i narkotyków nigdy nawet nie próbował. Oprócz tego jest wielkim zwolennikiem wszelkich dyscyplin sportowych i wolne od pracy dni spędzał aktywnie, biegając po okolicznych parkach, jeżdżąc na rowerze, pływając czy odwiedzając siłownię. Jako typowy Australijczyk uwielbia także surfing. Dzięki temu ma świetną kondycję i potrafi pokonać pieszo wiele kilometrów, bez odczucia większego zmęczenia.
Doskonale radzi sobie z działaniem pod presją i nie ulega stresowi. W najtrudniejszej sytuacji zachowuje trzeźwy umysł i skupia się na tym, co najważniejsze, wyłączając własne uczucia i odpychając na bok prywatne problemy. Nie ma kłopotów z podejmowaniem ciężkich decyzji, jest człowiekiem opanowanym i dokładnym, który przykłada wielką wagę do tego, co robi. Właśnie tego wymaga jego praca, brania na siebie odpowiedzialności za życie zupełnie obcych ludzi i robienie wszystkiego, aby nie musiał liczyć się ze skutkami nawet najmniejszego błędu czy niedopatrzenia.
Oprócz tego jest ostrożny w relacjach z ludźmi i odpowiednio dobiera przyjaciół, choć nigdy nie daje po sobie poznać, że podchodzi do niektórych osób z większym dystansem. Mimo wszystko jednak potrafi zjednać sobie ludzi i porozumieć się z nimi, bez względu na to, czy jest to dziecko czy też sześćdziesięcioletnia kobieta. Doskonale radzi sobie jako przywódca, choć nie posiada ambicji lidera nie ma problemów z podejmowaniem za kogoś decyzji, mobilizowana innych do pracy czy wydawania poleceń i ignorowania sprzeciwów. Ukończył także kurs pierwszej pomocy oraz potrafi odczytywać położenie względem gwiazd na niebie.

dodatkowe informacje

△ JĘZYKI: angielski-biegle, francuski i włoski - komunikatywnie
△ ZAWARTOŚĆ BAGAŻU: Notes oraz długopis, litrowa butelka wody, 5 batoników muesli, paczka gumy do żucia, dwie czarne i dwie białe koszulki z krótkim rękawem, 5 kompletów bielizny, para spodni, strój pilota na sobie (marynarka, spodnie, koszula oraz koszulka z krótkim rękawem), klucze od mieszkania oraz samochodu, dowód osobisty i prawo jazdy, telefon z ładowarką
△ INNE: wraz z żoną posiadał psa rasy bokser, którego Margot zabrała gdy wyprowadziła się z domu • ma uczulenie na czekoladę oraz orzechy • je niemalże wszystko; jedynym, czego nienawidzi, są owoce morze • na środkowym palcu prawej dłoni wciąż nosi złotą obrączkę mimo iż od rozwodu minęło już kilka lat • uwielbia czytać książki wszelkiej maści • potrafi grać na ukulele i całkiem nieźle śpiewa • nie potrzebuje dużej ilości snu • nocami często męczą go koszmary • zna się na astronomii i pasjonuje się nią • z całego rodzeństwa najlepszy kontakt miał ze swoją siostrą, którą często odwiedza w Sydney • od rozstania z Margot nabrał prawdziwej słabości do pięknych kobiet, jednak w głębi serca jedyną, którą kocha, jest jego była żona, z którą nie miał kontaktu od dnia rozwodu • jego blizna jest pamiątką po jednej z zabaw w lesie w okresie dzieciństwa, kiedy dość niefortunnie spadł w wysokiego drzewa




Ostatnio zmieniony przez Franklin Moran dnia Pon Sie 17, 2015 12:04 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Felicia Sage


Felicia Sage
https://wyspa.forumpolish.com/t137-felicia-andrea-sage https://wyspa.forumpolish.com/t145-czy-leci-z-nami-pilot https://wyspa.forumpolish.com/t144-felicia-andrea-sage
Dane osobowe :
25 lat | stewardessa | wdowa | pół Brazylijka, pół Australijka | 180 cm

Znaki szczególne :
krótkie włosy w kolorze blond | czasami przechodzące w błękit, jasnoniebieskie oczy | praktycznie non stop czerwone usta

Ubiór :
gruby łańcuszek ze srebrnym krzyżem łacińskim, personalizowany, grawer ANGELO na pionowej części z tyłu, przy skórze pod koszulką | kolczyki-liski ze złota (wkręty) | długie spodnie damskie w stylu kowbojskim | biała koszulka męska | niebieska koszula damska z długimi rękawami | kowbojki | cienkie rajstopy podarte przy kolanach

Ekwipunek :
Dziecięcy plecak moro, a w nim: krem nawilżający, paczka mokrych chusteczek, czarna farba do włosów, maskara, dwie tabletki paracetamolu, dwie grube frotki, zeszyt, komplet kolorowych kredek, pluszowy miś, strój stewardessy [podarta sukienka, porwany żakiet, baleriny na niskim obcasie], pięć kiełbasek, dwie tortille, butelka koniaku, opakowanie tabletek antykoncepcyjnych, buteleczka wody utlenionej, poradnik Kamasutry, pusta butelka.

Stan zdrowia :
drobne ranki na twarzy i wierzchach dłoni |oczyszczone rany po szkle powbijanym w plecy - hipsterska wersja jeżozwierza | rozcięty łuk brwiowy - bo naturalne farby do twarzy są w cenie

Punkty :
673


Franklin Moran Empty
PisanieTemat: Re: Franklin Moran   Franklin Moran EmptyPon Sie 17, 2015 2:52 am

witaj na Wyspie!

Cieszymy się, że zdecydowałeś się do nas dołączyć i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na długo! Pamiętaj, że przed rozpoczęciem rozgrywki musisz założyć jeszcze informator oraz zarezerwować miejsce w samolocie. Punkty za Kartę otrzymasz po założeniu Informatora. Jeśli będziesz mieć jakieś uwagi lub pytania - pisz śmiało, od tego tutaj jesteśmy! (: 
Uwagi do Karty: Długa, przepiękna Karta, którą czytało mi się bardzo płynnie i z przyjemnością. Tak trzymać!  Mamy dwóch drugich pilotów zapaleńców, oj! ta incepcja! (:, aż dziw bierze, że doprowadziliście nas bezpiecznie... Do katastrofy. No, panie pilocie, jak to się stało? Wykrakana dziura w samolocie? A może to jakiś spisek...?
Powrót do góry Go down
 
Franklin Moran
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Franklin Moran
» Franklin

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
All hope is lost :: Terminal :: Odprawa biletowo-bagażowa :: Karty Pokładowe-